środa, 8 listopada 2017

Kapitulacja Białorusi [0]

Włożyłem ostrożnie butelkę do torby i zarzuciłem ją na ramię, raz się żyje. Nie odezwał się do mnie od tamtej sytuacji, posyłał jedynie pojedyncze spojrzenia, gdy mijaliśmy się na korytarzu. Nie potrafię tak, udawanie nie jest dla mnie. Całe wakacje dręczyło mnie to gdzieś z tyłu głowy i atakowało w chwili, gdy jakiekolwiek inne myśli odchodziły. Jak nie pójdę tam dziś, to nie pójdę nigdy.
Poprawiłem koszulkę, gładząc ją dokładnie, to samo zrobiłem też z sznurówkami butów. Chciałem odwlec to jak najdalej, chociaż mówiłem sobie inaczej. Wyszedłem w końcu z pokoju i skierowałem się w kierunku gabinetu dyrektora. Wyrzuci mnie od razu, a może przyjmie upominek i zrobi to dopiero potem? Cholera go wie. Znowu nie zapukałem, wszedłem do pomieszczenia po upewnieniu się, że jest tam sam. Stanąłem niedaleko biurka i odetchnąłem ciężko. Patrzył na mnie niezrozumiale. Może nie poznał mnie w pierwszym momencie? Kilka centymetrów wzrostu, dłuższe włosy i kolczyk od razu tyle zmieniały? Na pewno nie.
— Cześć. Dawno nie rozmawialiśmy, prawda? — Podszedłem kilka kroków bliżej i sięgnąłem do torby, jeszcze nic nie powiedział. Jest albo cholernie źle, albo dobrze, nic pomiędzy. Chyba. — Chciałem przeprosić za tamto. Nie powinienem był naruszać twojej przestrzeni bez pozwolenia. Przyniosłem wino na dopełnienie moich przeprosin czy coś takiego. Cholera to wie. — Postawiłem butelkę na biurku mężczyzny, kąciki mu drgnęły czy mam zwidy? Nie, na pewno mam zwidy, Adam to Adam. Co tu więcej dodawać, eh.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis