środa, 8 listopada 2017

Herbata, listy i zielony kot [0]

Westchnęłam cicho, chowając dłonie do kieszeni ogrodniczek i skrzywiłam się, gdy Amigo tyknął mnie w okolicy żeber. Z powodu cieplejszej pogody tym razem obwiązałam go wokół tali zamiast szyi i szaliczek co chwilę mnie dźgał. Pewnie dlatego, że stałam jak głupia i rozglądałam się nieprzytomnie za ogonem oraz niebieską skórą. W teorii znalezienie Aurelka nie powinno być trudne, zwłaszcza że rok dopiero się zaczynał i niewiele osób jeszcze przybyło do uniwersytetu. Głównie pierwszoroczni, którzy byli formalnie wprowadzani i oprowadzani po kampusie.
Zacisnęłam palce na liście, powtarzając sobie w duchu, że w lewej jest ten dla Hortensji z wakacji, niewysłany, a w prawej ten mój. Ponownie powiodłam spojrzeniem po dziedzińcu, szukając znajomej osoby. I wtedy go zauważyłam, a moją twarz mimowolnie rozświetlił delikatny uśmiech.
— Hortensjo! — krzyknęłam, machając do niego, po czym podeszłam, niemalże podskakując przy każdym kroku, jednocześnie każąc sobie w duchu się uspokoić.
Aww, uwielbiałam przebywać w AWU. Zwłaszcza po wakacjach spędzonych w szopie i na byciu głaskanym po włosach przez matkę. Nie, żeby było źle, bardziej niezręcznie i niekomfortowo.
— Jak nastawienie na kolejny rok? —  spytałam, zadzierając głowę, gdy się ogarnęłam i wyciszyłam. Przypomniała mi się nasza pierwsza rozmowa, podczas której prawie bym zamarzła [a właściwie Wallie], gdyby nie on. To było całkiem miłe pierwsze spotkanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis