Zajadałam, aż uszy mi się prawie trzęsły, przez co instynktownie zaczęłam myśleć o planach na dalsze lata w szkole. Niby miałam tyle rzeczy do zrobienia, tyle możliwości, a w rezultacie kończyłam bez marzeń do spełnienia. Posiadałam wszystko i to w sumie stawało się powoli irytujące. Nie potrzebowałam pieniędzy, rodzina miała ich nadto. Nie potrzebowałam dobrego męża, pochodziłam z wystarczająco dobrej rodziny, żeby mój status społeczny i tak piastował wysokie miejsce w społecznej drabinie. Widywałam się co jakiś czas z Cesarzem na przyjęciach różnego sortu, znalazłam przyjaciół i całe życie wokół mnie kwitło.
A mimo tego miałam wrażenie, że o czymś cały czas zapominam.
— O nie, dużo tego dostałaś? — odparła ze śmiechem Van. Skinęłam niemrawo głową, przypominając sobie stertę listów. Owszem, to było zabawne, dopóki wszystko zostawało w tej sferze. Nie wątpiłam, że po powrocie do domu mogę spotkać się z bardziej nachalnymi awansami, które niekoniecznie były mi na rękę. — A nie zechciałabyś może pomalować mi paznokci w weekend? — Klasnęłam z entuzjazmem dłońmi, wyobrażając sobie już wszelkie możliwe kombinacje wzorów na paznokciach przyjaciółki.
— Sterta listów i paznokcie, co powiesz na dodatek w postaci filmów i lampki wina? — spytałam z uśmiechem. — Będziemy mogły poobgadywać w końcu wszystkie możliwe dziwne i dziwniejsze związki, które się zaczynają tworzyć. — Parsknęłam śmiechem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz