Wskazówki zegara wiszącego nad drzwiami poruszały się otępiale, a ja tylko w myślach odliczałem kolejne sekundy. Dłonie piekły, a byłem zbyt zdekoncentrowany, żeby w ogóle zabrać się za papierkową robotę, choć stosy nadal dwoiły się i troiły w oczach. Brak bardziej naglących spraw po raz pierwszy stał się w jakiś sposób irytujący, nie miałem nic do robienia, a oczekiwanie na pobudkę dziewczyny wydawało się równie bezsensowne, co pięć minut temu.
Nudziłem się, piekielnie. Sprawdziłem dla pewności jeszcze raz stan Joce, upewniając się, że za godzinę ciało leżące w moim łóżku nie okaże się truchłem, akurat tego wolałbym uniknąć. Zresztą, to nie jedyna rzecz, która zasługiwała na rozważania.
Joce była dziwna. Znaczy, nie była najnormalniejszą ani najdziwniejszą osobą w naszym roczniku, dość powiedzieć, że przecież mówimy tu o naszej szkole, gdzie nie możemy mieć ani normalnych uczniów, ani nauczycieli, ani nawet dyrekcji.
Joce miała ogon. Przypominała kota, ale w nieco inny sposób niż Kyo, była mniej dzika, bardziej dostosowana do społeczeństwa (choć nadal widziałem ją jako aspołeczną, może nie poznałem jej zbyt dobrze, nie było kiedy), ale nadal - miała ogon.
Który aktualnie zaczął poruszać się wolnym rytmem z jednego boku na drugi, drgając niespodziewanie, co stało się w momencie powolnego otworzenia oczu dziewczyny.
— Hej — mruknąłem, podchodząc do niej i poprawiając rękawiczki na dłoniach. — Jak się czujesz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz