niedziela, 8 października 2017

Od Hery, CD Van

Zabiegana krążyłam od straganu do straganu, od sklepu do sklepu, zastanawiając się co kupić, żeby nie zwariować, a i żeby nasze żołądki nie umarły na widok pustej lodówki, w której niewiele się ostało. Zdążyłam wypytać Heather o jej umowę podpisaną z barem, żebym też mogła zakręcić się w międzyczasie. Pięć dni w tygodniu, głównie na wieczory i nocki, ale napiwki miały nam umożliwić całkiem ładny obrót od czasu do czasu, tyle dobrego. Wróciłam do domu lekko wymęczona, nieco obładowana torbami, ale z lepszymi perspektywami. 
Rodzice coś tam przebąkiwali o powrocie do domu, o zrozumieniu własnych obowiązków i inne pierdoły, które jedynie przyprawiały mnie o ból głowy. Przewróciłam oczami na wspomnienie mało subtelnego kaszlnięcia matki, gdy podawała mi portrety i propozycje awansów, z których co jeden, to bzdurniejszy, dokładnie na tyle, że tylko głową o najbliższą płaską powierzchnię trzasnąć i westchnąć.
Wpadłam do domu, trzaskając drzwiami, ściągając w biegu obcasy i rzucając gdzieś w kąt torby. Nie było żadnych zbytnio narażonych na rozmrożenie się rzeczy, więc nie kłopotałam się wsadzaniem wszystkiego od razu do lodówki. Uśmiechnęłam się do Van, która czekała na mnie z obiadem. Rozmarzona przysiadłam się do stolika, zabierając się do jedzenia. W końcu coś normalnego. Zupki chińskie mogły być dobre, ale na jeden dzień w tygodniu, nie pięć. Jadłam, aż trzęsły mi się uszy, bardziej z głodu niż z zasmakowania, ale żołądek tego potrzebował. 
— A więc? Jak tam z Vincentem? — Zakrztusiłem się łyżką zupy, która wyparskałam, kaszląc.
— A jak ma być? — prychnęłam. — Po staremu, w kraju czeka na niego ładnie ułożona dziewczyna, chyba nawet kuzynka jednej z moich starych koleżanek po debiutach. Za to mam rozrywkę dla nas na ten tydzień, dostałam pocztą całą stertę awansów do rozpatrzenia, możemy pokomentować, jak bardzo muszą być szaleni — podsumowałam, zapychając się kolejną łyżką. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis