poniedziałek, 11 września 2017

Od Rishimy, CD Jane

Jane wskazała drogę i szybkim krokiem wyszłyśmy z akademika. Nie oddalałam się jeszcze zbytnio, więc byłam zdana tylko na czarnowłosą. Właściwie była to pora lekcyjna i nauczyciele powinni byli wychodzić ze swoich pokojów. Na szczęście wyglądało na to, że większość z nich przyszła szybciej albo miała wolną godzinę, bo udało nam się niepostrzeżenie przebiec do lasu, a stamtąd, jak powiedziała dziewczyna, niedługa droga do altanki. I naprawdę okazała się wyjątkowo krótka, bo może po dziesięciu minutach znalazłyśmy się w najpiękniejszym miejscu, jakie do tej pory widziałam. Ptaki ćwierkały, a dookoła rosło mnóstwo kwiatów. Kurczę, kwiaty. 
Pierwsze kichnięcie, niezauważone przez Jane, która właśnie smarowała się czymś z robakiem na etykiecie. Czyżby faktycznie było ich tu tak dużo? Musiałam nie zwrócić wcześniej uwagi. Przyjęłam od niej buteleczkę i również rozsmarowałam na ciele trochę lepiącego się płynu. Jeśli pomaga... W tym czasie nastolatka uzbierała kilka kwiatów, złożyła je w mały bukiet i podała mi z uśmiechem na ustach. Czy to nie było wręcz trochę przesadzone? No i czy powinnam jej przypomnieć o tuszu i szmince, które niestarannie wcześniej nałożyła? 
Przyjęłam kwiaty, podnosząc je do nosa, żeby powąchać. Pachniały podobnie do perfumów, których kiedyś używałam, zanim przeniosłam się na te różane. 
Drugie kichnięcie. Tym razem dziewczyna je zauważyła, a nawet się zaśmiała. Przypuszczam, że musiało to wyglądać komicznie. Wystarczyło kilka godzin, żeby na całej mojej twarzy pojawiła się wysypka i kilka minut, żeby oczy zaczęły łzawić. Cóż, trudno, również takie rzeczy się zdarzają, a w tym przypadku nie miałam na nie żadnego wpływu.
 — Mam alergię — wyjaśniłam, mając nadzieję, że Jane przestanie się śmiać. Swoją drogą, nie dało się w żaden sposób skrócić jej imienia. Było krótkie samo w sobie. Mojego też nie dało. Rish albo Rishi brzmiało idiotycznie. Zresztą, co za różnica, skoro za kilkanaście miesięcy nie będę już z niego korzystać... 
  — Masz alergię, ale lubisz kwiaty i naturę i inne takie? — zapytała, na szczęście przestając się śmiać. 
  — Dokładnie! — odpowiedziałam, uśmiechając się. 
Kwiaty były moją pasją od dziecka, miałam ich mnóstwo w swoim pokoju, uwielbiałam je pielęgnować. Aż szkoda, że w tej szkole nie ma klubu ogrodniczego. Założę się, że nie przegapiłabym żadnych zajęć. No i, to w jakiś sposób piękne, że pomimo alergii chcę dalej rozwijać się w tym stopniu. Myślę, że spędzanie czasu przy roślinach to będzie jedna z niewielu rzeczy, na które nie  będę żałować "tracenia" czasu. 
— Hej, jesteś na drugim roczniku? — zagadałam, żeby przerwać ciszę. Przyszłam pogadać, a nie rozmyślać nad sensem życia! Jane zamyśliła się przez chwilę. Czy bym trafiła w jej czuły punkt? To źle, prawda? 
— Nie, w pierwszym. Nie zdałam — odpowiedziała po dłuższym namyśle. Miałam ochotę powiedzieć, że to przecież nic złego, że jest bardzo fajna, ale wstrzymałam się, przypominając sobie różne sytuacje, kiedy okazywało się, że człowiek wcale nie jest takim, jakim wydaje się po pierwszych godzinach albo dniach znajomości. 
 — Oj, współczuję — powiedziałam tylko. 
 — Masz może rodzeństwo? —  Kolejne pytanie. Miałam rodzeństwo. 
 — Nie mam — rzuciłam tylko, przy okazji wpatrując się w sadzawkę. Wydawała się bardzo głęboka, a jednocześnie chciałabym się w niej teraz wykąpać. Oczywiście nie miałam ze sobą stroju kąpielowego. Ba, o ile jakikolwiek posiadałam, nie zabrałam go z domu.
Potem porozmawiałyśmy jeszcze chwilę, głównie o sprawach, które dotyczyły mi szkoły. Jane wspomniała coś o blondynie, którego zwą Władcą Wagin. Czyżby chodziło jej o Fomę? Nie wydawał się tym, który mógłby traktować tak przedmiotowo kobiety... No i włosy chłopaka nie były tak do końca w kolorze blondu. A może tylko źle je zapamiętałam? 
Pragnienie wejścia na mostek ponad sadzawką okazało się zbyt silne. Nie dałam rady się oprzeć i weszłam na niego, czując, że moje nogi zaraz się pode mną załamią. Wiedziałam, że nie ma szans, żebym wpadła i się utopiła, ale mimo wszystko towarzyszył mi jakiś strach. 
— Powinnyśmy już iść. — Podskoczyłam, czując, że jedna z moich nóg ześlizgnęła się, dotykając zimną taflę wody. Byłam przygotowana na poczucie zimna na całej skórze, ale nic takiego się nie stało. Jane zdążyła mnie złapać. 
— Dziękuję! — wydyszałam, ponownie stwierdzając, że naprawdę nie ma opcji, żebym zginęła. Wypadek samochodowy, jedyna przeżyłam bez większych szkód. Domek na drzewie, ktory się rozpadł. Dwa metry w dół, ale skończyło się na jednym zadrapaniu. Tyle wypadków na rolkach, czy upadków ze schodów... Ani jednej złamanej kości. 
W zamian za to wszystko czekał mnie jeden konkretny dzień, kiedy wszystko wróci ze zdwojoną siłą. Jestem tego pewna. 
— No i, swoją drogą, chyba rozmazał ci się makijaż — mruknęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis