Dzieciak zdecydowanie wyglądał, jakby zaraz miał dostać ataku paniki, histerii, hiperwentylacji i w dodatku zemdleć w jednym, a to nie nastawiało na przyjemną i pozytywną przyszłość. Westchnąłem w duchu, przyglądając się swobodnie, jak wyrzuca z siebie kolejne zdania, coraz bardziej podnosząc ton. Ponownie zapętlił się, niczym katarynka już nie wymawiał słów, tylko strzelał całą amunicją, jaką miał pod ręką, byle tylko dać upust emocjom. Smarkateria, tak bardzo łatwo było naruszyć ich uporządkowany światopogląd, wprowadzić nieoznaczoną zmienną czy mruknąć kilka prostych słów, zmieniając cały układ warunków w bezsensowny, lekko prawniczo-matematyczny bełkot.
— Fizycznie? Całe ciało. Bolą mnie nogi, tyłek, tors czy ręce. Gdzie nie spojrzę, zostawiłeś siniaki. To już nie są malinki. To siniaki. Okropne siniaki, które ledwo zakrywam bluzą. Bolały, kiedy spałem, bolały, kiedy wygłupiałem się z przyjacielem. I nadal bolą, jesteś nienormalny. Głupio pytasz czy coś mnie boli. — Praktycznie wykrzyczał, rzucając mi wrogie spojrzenia. Dzięki bogatej gestykulacji chłopaka, mogłem dostrzec kilka fragmentów siniaków ukrytych pod koszulką, które faktycznie nie zwiastowały niczego dobrego.
— Jesteś dorosłym facetem, dyrektorem szkoły, a ja twoim uczniem. Co takiego chcesz zrobić, czego mogę chcieć? Związku? Proszę cię, kopnął byś mi w dupę po zobaczeniu pierwszej lepszej pizdy. Ignorowanie mnie też boli. Wypij piwo, które naważyłeś. Zaproponuj coś, ty pusty kuferku na mózg.
Spojrzałem na chłopaka, mając ochotę przewrócić oczami.
— Możesz wyjść i zapomnieć — poinformowałem go, zbliżając się do chłopaka powoli. Odsunął się jeszcze bardziej, aż w końcu natrafił plecami na ścianę i odwrócił wzrok, byle na mnie nie patrzeć. Podszedłem do niego, mrużąc oczy i kładąc mu dłoń na ramieniu.
— Przepraszam, że cię boli — mruknąłem miękko, przesuwając drugą dłoń na szyję chłopaka, która zaczęła jarzyć się delikatną, niebieską poświatą, i zaczynając go leczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz