Z Hannah gadało się miło. Naprawdę bardzo miło. Ale jednak, mój wzrok wraz z umysłem był skupiony na zupełnie kimś innym. I nawet tą osobą nie była Wanda.
Czarnowłosy chłopak poruszał się jak kot, jak zawsze sunął przed siebie, emanując pewnością i drapieżnością. Gotowy do ataku, zawsze i wszędzie, o każdej godzinie. Szmaragdowe oczy uważnie studiowały ludzi, szukając tylko swojej ofiary, osoby, z której można wydobyć informacje. Chytry uśmieszek z białymi zębami i chowającym się za nimi ostrym jak brzytwa językiem. Biała koszula, krawat. Nic nowego, ale nadal tak samo zapierał dech w piersiach. Pieprzone arcydzieło, w którym tak łatwo się zakochałem.
Skrzywiłem się, mimowolnie biorąc łyk alkoholu, bo po prostu zaschło mi w ustach. Oj, Przewalski wpadłeś po uszy w... nieważne. Po prostu wpadłeś. To były sekundy, a jednak czas zwolnił. I jakaś tajemnicza siła pociągnęła mnie do góry, bym wstał z kanapy i podszedł do chłopaka. Tak zrobiłem. Chwyciłem za dłoń, zaplotłem moje palce z jego długimi i pociągnąłem w kierunku wyjścia. Stanowczo, bez słowa. Po prostu zacząłem działać, co pewnie przykuło uwagę większości osób, które zaczęły za nami podążać. Niech podążają, niech słuchają, niech podziwiają. Ciekawe owieczki i dwa dzikie koty, co nie skończy się za dobrze.
Cytrusy ponownie wypełniły moje nozdrza, tak bardzo charakterystyczne dla tej danej, długonogiej osoby (czy on jeszcze urósł?). Wyciągnąłem drapieżnika z bezpiecznej nory na dwór, przyszpilając go do ściany tuż obok drzwi. Tak bardzo gwałtownie, szybko, nieprzemyślanie, bo w końcu po co to robiłem? Oh, no cóż. Stało się. Spojrzałem prosto w szmaragdowe oczy.
I rzuciłem wyzwanie Dexterowi.
*WRZESZCZY DŁUGO GŁOŚNO BOLEŚNIE*
OdpowiedzUsuń