Co tu się odjaniepawliło. No, chyba ktoś sobie żarty ze mnie robił. Rzuciłem Dexterowi oburzone spojrzenie, ale gówniarz wybył ledwie przed chwilą z pomieszczenia, pewnie doskonale wiedząc, że dopiero kilka minut przed wprowadzaniem zabiorę się za studiowanie papierów nowej dostawy świeżego mięsa. Westchnąłem przeciągle, mamrocząc coś pod nosem, że gdyby pewien ktoś tutaj był, to by mnie ostrzegł, a tak...
Jak wróci, to zdecydowanie będzie długa rozmowa.
Przeciągnąłem się, przyglądając się chłopakowi na zdjęciu. Cóż, Karta Atlancka prezentowała się... dziwnie. Mieliśmy już ciekawsze przypadki tutaj, ale miałem wrażenie, że uczelnia zaczyna zwyczajnie zbierać najdziwniejsze okazy. Normalnie, niedługo zoo będziemy mogli założyć. Charcząc coś nadal pod nosem, podniosłem się z siedzenia. I spojrzałem ze szczerą, prawdziwą irytacją na śnieg, który padał za oknem. Trudno zaprzeczyć, szkołę praktycznie zasypywało. Niby dobrze, ale w praktyce oznaczało to, że było zimno. W kij zimno, a, jak na czarodzieja przystało, byłem zwierzęciem ciepłolubnym.
Skierowałem się na zewnątrz, decydując, że zgarnę nowego do środka jak najszybciej. Wymówiłem na głos lekko dziwaczne imię chłopaka, powtórzyłem je kilkukrotnie, starają się nadać miękkim głoskom odrobinę stanowczości, ale z każdą kolejną próbą wychodziło to coraz bardziej ciapowato. Westchnąłem głośno, orientując się, że ktoś za mną stoi i kaszle. Drgnąłem, odwracają się do... Aureliona.
– Cześć, jestem James. – Wyciągnąłem rękę w stronę... niebieskiego chłopaka. – Ty pewnie Aurelion?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz