Rozejrzałem się wokoło, szukając pierwszaków. Rocznik zaczął się dobrze, w sumie to nawet za dobrze. Mińsk prawie pogruchotał mi i Dexterowi kości, przy ściskaniu dłoni, a przy tym machał nimi na wszystkie strony świata. Chyba nawet on sam nie wierzył, że uda nam się przetrwać pierwszy rok nauki. Szanse rozniesienia szkoły były absurdalnie duże, ale jakoś udało nam się przetrwać. Nie licząc strzaskanych okien w szkole czy prawie doszczętnego rozwalenia biblioteki, ale kto to tam by pamiętał...
Rozejrzałem się po raz kolejny, marząc, żeby każda kolejna gówniara raczyła ruszyć ten swój uprzejmy tyłek i w końcu się pojawić. Stanie po środku placu nieosłoniętego od wiatru, gdzie śnieg sypał prosto w oczy, nie należało do moich ulubionych czynności wykonywanych tego dnia. I ogólnych. I w całym życiu.
Westchnąłem głośno, trąc o siebie dłonie i odnawiając czar termiczny. Tego rodzaju zaklęcia były w teorii proste, a w praktyce ich utrzymanie przypominało irytujące próby zapalenia znicza na cmentarzu, który uparcie nie pozwalał sobie zapłonąć. Podpalanie ogniska było proste, ale utrzymanie to inna kwestia. I wtedy zauważyłem dziewczynę, zbliżającą się w moim kierunku. Ciągnęła walizkę przez zaspy śniegu, co sądząc po jej minie i sposobie poruszania, sprawiało jej niemałe trudności. Podszedłem do niej, zabierając walizkę.
– Hej, ty pewnie Hanka jesteś? – spytałem, spoglądając na niską dziewczynę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz