Zrobiło się niezłe zamieszanie. Dexter przybiegł na miejsce w samej piżamie, sprawdzając (jakby od niechcenia), czy Jane oddycha. Jego mina niezbyt się zmieniła, więc uznałam, że dziewczyna przeżyła. Krzyknął nagle, kiedy smoczysko użarło go w rękę. A właściwie chyba próbował, bo jedynie otworzył usta i spojrzał na zakrwawioną dłoń marszcząc brwi i zapewne przeklinając cały świat w myślach.a
— To jest ten smok? — zapytał nastolatek, uśmiechając się. Ciepło i miło. Oczywiście, że widziałam, że udaje. Nie ma takich, którzy by się nie domyślili, o ile rozmawiamy o osobach, które przeżyły więcej niż dziesięć lat. Właściwie nigdy nie widziałam naprawdę zezłoszczonego Dextera, na dodatek w duchu cierpiącego z powodu ugryzienia smoka. Zesztywniałam i przełknęłam ślinę, po czym przytaknęłam cicho, będąc gotowa na unik przed ewentualnym uderzeniem, gdyby wkurzył się aż za bardzo. Właściwie w ogóle go nie znałam, rozmawialiśmy tylko kilka razy, nawet nie pamiętam, jak skończyło się tamto wydarzenie z pamięcią... Czy cokolwiek to było.
— Zapierdolę idiotkę — skwitował czarnowłosy (w uroczej piżamce, kya!), nie przestając się uśmiechać. Chwycił czarne ścierwo za szyję i zrobił krok w stronę akademika.
— Uhm, a co z nią? — zapytałam. Głównie dlatego go zwołałam. Jane leżała w kałuży własnej krwi.
— Skoro była tak głupia, że poleciała polować na dzikie smoczątko, a za każdym wkurwionym smokiem stoi jeszcze bardziej wkurwiona matka i tak jakby z pierdyliard razy większa, to niech sama wstaje — odpowiedział Dex (wydaje mi się, czy zaczął zapuszczać wąsa?). Ledwo powstrzymałam się przed roześmianiem się. Mimo wszystko, w tej sytuacji nie wypada. Szczególnie dziewczynie, no nie?
— Skoro tak... — wyszeptałam tylko, podchodząc po kurtkę. Cała ubrudzona, w kilku miejsach zaplamiona krwią, błotem i trawą. Nie spierze się, świetnie. Ciekawe, jak Jane zwróći mi tysiąc dwieście rubli...
Ostatecznie obudziła się chyba cała szkoła, wraz z dyrektorem, który nawet zdecydował się przyjść. Chyba nigdy go nie widziałam, poza momentami, kiedy wykonywał pracę. Czy on miał w ogóle wolne chwile? Może też strasznie się przepracowywał. Gorzej, jeśli przekupuje czymś uczniów, żeby ci mu posprzątali albo wypełnili kilka dokumentów... Hej, Shioko, uspokój się, gościu nie wygląda na takiego. Chyba...
Jane została ułożona na kanapie, James zaczął obok niej skakać, co chwila sprawdzając, czy aby na pewno oddycha. Przecież mógłby mieć lepszą... Chociaż, jak to mówią, miłość nie wybiera. Przy okazji jakaś dziewczyna, prawdopodobnie z pierwszej klasy, zazdrośnie spoglądała w jego kierunku. Ta szkoła to jeden wielki bur... bałagan...
Dyrektor ostatecznie przemówił. Zagroził, że wyrzuci ze szkoły każdego, kto odważy opuścić się akademik po dwudziestej drugiej, a na dodatek stwierdził, że nas przeszuka. Świetnie. Jak dobrze, że nie mam w pokoju nic nielegalnego. Wszyscy podziękowali, a przeszukiwania zostały rozpoczęte, jak na złość zaczęto od mojego piętra. Wbiegłam do pokoju, starając się ogarnąć podstawowe rzeczy. Ułożyłam buty pod ścianą, od największego rozmiaru (Jane) do najmniejszego (Jocelyn). Moje zostawiłam w walizce, nie zmieściłyby się i konieczne byłoby ustawienie ich w dwóch rzędach, co wyglądałoby co najmniej nieestetycznie. Podeszłam do łóżka Jane z zamiarem poprawienia poduszek i kołdry, kiedy zauważyłam papierosy. Otwarta paczka, obok zapalniczka, zostały jeszcze trzy sztuki fajek. Wzięłam je do ręki, w panice starając się znaleźć miejsce, gdzie dyrektor nie da radę zajrzeć. Za okno nie, bo współlokatorka będzie zła, że się zmarnowały. Pod łóżko zapewne zajrzy, za drzwi też, walizki tym bardziej... Stanik! Miałam już odpiąć guziki piżamy, ale, jak na złość, rozległo się pukanie do drzwi. Chwilę potem do środka wszedł dyrektor, którego imienia ani nazwiska nawet nie pamiętałam.
— Czyje to papierosy? — zapytał, najbardziej nieprzyjemnym i nieprzyjaznym głosem, jaki w życiu miałam okazję usłyszeć. Chociaż... Ojciec mówił podobnym. Tak samo wściekłym, a jednocześnie pozbawionym emocji. Ilekroć patrzyłam mu w oczy był puste, jakby za chwilę miały zniknąć. Jakby ich właściciel miał wyparować i już nigdy nie powrócić. A jednak nadal żył, codziennie mówiąc mi "dzień dobry". Potem zajmował się firmą, tylko tyle. Dyrektor zachowywał się tak samo. Brzmiał tak samo. Jedynie wyglądał całkowicie inaczej. I ja wolałabym uniknąć konfrontacji z nim, ale...
— M-Moje — odpowiedziałam, spuszczając głowę w dół. Jane nie powinna robić sobie więcej problemów. Mam nadzieję, że będzie ze mnie dumna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz