piątek, 18 sierpnia 2017

Kompilacja: [Aya x Yevgeni]

Po ogarnięciu mniej więcej co i jak, gdzie leży oraz rozpakowaniu się w nowym pokoju, postanowiłam odszukać wspomnianą przez Nico, Vanillię. Pierwsza przypadkowo spotkana osoba oznajmiła, że powinnam szukać jej o tej porze w pracowni. Akurat był dzień prowadzenia tam zajęć, co prawda, już po godzinach, ale miałam jeszcze szansę, by ją tam złapać i nie myliłam się. Ale nie była sama. Przy jednej z ławek siedział chłopak o nieznanym mi imieniu i rysował coś w szkicowniku. Dopytałam się Vanilli o wszystko, co mnie interesowało na temat klubu, po czym oznajmiła, że można korzystać z salki do woli i cały czas, więc byłam przeszczęśliwa. Po chwili zostawiła mnie w sali z tajemniczym nieznajomym, mówiąc, że musi już lecieć, bo ma coś do załatwienia. Podeszłam z uśmiechem do niego.
— Hej. Jestem Aya Cowell. A ty?


Ledwie parę dni temu przybyłem do AWU, a większość swojego czasu poświęcałem zajęciom klubowym. Vanillia była wyjątkowo miła, a pracownia przyjemnym miejscem do zrelaksowania się po nawale lekcji, więc pewnie nikogo nie zdziwi fakt, że bywałem tam prawie codziennie i rysowałem w szkicowniku jak zaklęty. Dzisiaj nie było wyjątku i również pogrążyłem się w szkicowaniu, dopóki ktoś nie wyrwał mnie z transu.
— Hej. Jestem Aya Cowell. A ty?
Zamrugałem parokrotnie, powoli unosząc wzrok na dziewczynę. Z pewnym opóźnieniem odwzajemniłem jej uśmiech, powoli wracając do rzeczywistości.
— Yevgeni Fjeld — odpowiedziałem. — Też pierwszoroczna? — spytałem, delikatnie poszerzając uśmiech.


Chłopak podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się lekko.
— Yevgeni Fjeld. — A po chwili jego uśmiech się delikatnie poszerzył. — Też pierwszoroczna?
— Tak. Dziś przyjechałam. Będę też przychodzić do klubu na zajęcia. — oznajmiłam, również się uśmiechając. Już wtedy miałam na sobie zimowy szkolny mundurek, jeden z dwóch zestawów znajdujących się w szafie.
— Mogę się przysiąść? — spytałam, wskazując na drugie krzesło obok niego.


Pierwszoroczna i nowy członek klubu. Szczęście się chyba do mnie uśmiechnęło. Znajoma twarz w tłumie zawsze jakoś dodawała otuchy.
— Pewnie. — Przesunąłem parę przedmiotów na swoją połowę i odsunąłem dziewczynie krzesło.
Przy okazji podciągnąłem rękawy mundurka aż po same nadgarstki, żeby nie "chwalić" się opatrunkami. Nadal musiałem pamiętać, że niektórzy czuli się niekomfortowo.
— Rysowanie, malowanie, rzeźba czy jeszcze coś innego? — spytałem, stukając ołówkiem o papier.


— Pewnie — odpowiedział, co przyjęłam z szerszym uśmiechem.
Usiadłam obok niego i wyjęłam na swoją połowę szkicownik wraz z piórnikiem.
— Głównie rysunek, bo to najbardziej lubię, ale jestem też dobra w tworzeniu elektronicznych cacek, których pełno w Utopii, skąd pochodzę — odparłam na jego pytanie, po czym wskazałam na bransoletę na nodze i sterujący nią zegarek na ręce.


Przekrzywiłem głowę, zerkając na bransoletę, po czym wróciłem wzrokiem do Ayi. Utopia, hm… Na droida mi nie wyglądała, skrzydełek brak, więc wróżka odpadała, czyli prawdopodobnie człek. Jednak pytanie o rasę odłożymy na kiedy indziej.
— Co najczęściej rysujesz?


Chłopak obserwował badawczo moją bransoletę, po czym znów spojrzał na mnie.
— Co najczęściej rysujesz? — spytał
— W sumie zależy, ale chyba najczęściej rysuję swoje projekty do skonstruowania. Chcesz zobaczyć? Mam tu nie tylko projekty. — Wyciągnęłam w jego stronę czarny zeszyt, leżący po mojej stronie stolika.

Uśmiechnąłem się lekko.
— W takim razie wymiana, żeby było sprawiedliwie. — Wsunąłem ołówek za ucho, po czym podałem dziewczynie swój szkicownik, głównie pełen pejzaży, zwierząt oraz roślin i wziąłem od niej czarny zeszyt.
Każdy rysunek przeglądałem powoli, chcąc poświęcić całą swoją uwagę każdemu szczegółowi. Strasznie lubiłem przeglądać prace innych, były bardzo interesujące.


Przekazał mi swój szkicownik. Każdą jego stronę obracałam jakby z namaszczeniem, niemal świętością. Taka rzecz jak szkicownik, dla innego artysty była jak relikwie. Oglądałam dokładnie każdy rysunek by jak najlepiej ogarnąć styl rysowania Yevgeniego. Jego prace były nad wyraz dokładne w szczegółach i bardzo zróżnicowane. Głównie natura i jej twory.
— Naprawdę dobrze rysujesz. Musimy kiedyś razem pójść w plener i coś narysować — oznajmiłam, patrząc na jego prace z zachwytem malującym się w oczach


— Twoje rysunki też są dobre — wymruczałem, nie odrywając wzroku od szkiców i kiwnąłem głową na wzmiankę o rysowaniu w plenerze. — Poczekałbym do cieplejszej pogody, bo przy obecnej dorobimy się odmrożeń. Chociaż przyznaję, zimowy krajobraz jest prześliczny — dodałem ni poważnym, ni żartobliwym tonem.
Uniosłem zeszyt Ayi i przyjrzałem się projektowi pod innym kątem. Jakoś trudno było mi sobie wyobrazić jasnowłosą konstruującą owy przedmiot. Trochę w moich oczach zyskała oblicze szalonego naukowca, przez co wzrosło moje zainteresowanie.


— Właśnie myślałam o wyjściu w zimie. Ale może niech przestanie sypać — odpowiedziałam, uśmiechając się szeroko — Mam sposób byś ani razu nie poczuł zimna będąc na mrozie Mrugnęłam do niego porozumiewawczo.
Miałam w zanadrzu kilka przydatnych funkcji bransolety, o których wiedziałam tylko ja sama.


Parsknąłem śmiechem i posłałem dziewczynie szeroki uśmiech.
— W takim razie liczę na ciebie, panno Cowell — powiedziałem teatralnie uroczystym tonem, oddając jej czarny zeszyt. — Miło od czasu do czasu zobaczyć czyjeś prace.


Uśmiechnęłam się na jeszcze szerzej, o ile to możliwe i oddałam mu zeszyt.
— Twoje są naprawdę świetne. — oznajmiłam zakładając kosmyk włosów za ucho. - W Utopii mało kto przykłada wagę do talentów artystycznych. To kraj snobów i korposzczurów. Więc dla mnie to bardzo ważne, że mam z kim pogadać o tym lub po prostu potworzyć coś razem.
Nie mogłam zdjąć uśmiechu z twarzy. Byłam zbyt podekscytowana nowym przyjacielem.

Wykrzywiłem usta w współczującym uśmiechu i kiwnąłem głową.
— Na szczęście jesteś w klubie artystycznym, więc osób do rozmowy o twórczości nie brak, w tym ja chętnie porozmawiam — mruknąłem radosnym tonem, poprawiając rękawy, które zaczynały mi się obsuwać w dół. — Jak powiesz mi, że jesteś w klasie Słońca, to będę przeszczęśliwy — powiedziałem szczerze.
Chociaż moje szczęście chyba nie było aż tak litościwe.


— Niestety, w klasie Księżyca — odparłam z przepraszającym wzrokiem.
— Słyszałam, że w klasie Słońca brakuje uczniów, a Księżyca jest przepełniona. — dodałam po chwili. — Ale to, że nie mamy razem lekcji nie znaczy, że nie możemy się częściej widywać. Podobno sala jest cały czas dostępna, więc zawsze możemy spotkać się, by pogadać.


A jednak moje szczęście nie było aż tak mocne, ale cóż nie można mieć wszystkiego.
— Racja — roześmiałem się cicho. Klasy różniły się zarówno ilością uczniów jak i stosunkiem uczniów oraz uczennic. Chociaż nie sprawdzałem jeszcze obecnego składu klas, wypadałoby.
— Może w następnym roku też się nam poszczęści. Chociaż nie wiem, jak to będzie z rozszerzeniami.


— Poszczęści w jakim sensie? — spytałam, nie za bardzo rozumiejąc. — A co do rozszerzeń, to na pewno damy sobie radę.
Uśmiechnęłam się pocieszająco.
— Wybacz, że tak cały czas się uśmiecham. Jeśli ci to kiedykolwiek będzie przeszkadzać, mów bez wahania.


— Nie, nie przeszkadza. Lubię jak ludzie się uśmiechają, ale gdy robią to przede wszystkim szczerze — powiedziałem i sam ułożyłem usta w uśmiechu.
— Poszczęści w sensie czy dotrwamy do kolejnego roku. Wiesz, nieprzewidziane wypadki, zabijająca biblioteka i te sprawy... — roześmiałem się nerwowo.


Zaśmiałam się cicho
— Jak drugoroczni byli w stanie, to i my będziemy — odparłam, klepiąc go po ramieniu. — Poza tym może jakoś uda się rozwiązać kwestię atakującej biblioteki. Mam zamiar nad tym trochę pomyśleć.
Zaczęłam stawiać w szkicowniku pierwsze przypadkowe kreski w trakcie rozmowy z Yevem i nawet nie wiem, co takiego rysowałam, bo nie potrafiłam tego określić.


Uniosłem brwi, a w moich oczach pojawiło się nieme pytanie, jednak nie zadałem go głośno. Pewnie przekonam się w swoim czasie, co dziewczyna ma zamiar zrobić.
— Cóż, z moim szczęściem nic nie wiadomo. — Przypomniałem sobie swoją wywrotkę w pierwszym dniu i lekko się skrzywiłem. — Co lubisz poza rysowaniem i konstruowaniem, Ay? Mogę ci mówić Ay? Wiem, że Aya nie jest zbyt długim imieniem, ale Ay jakoś bardziej mi pasuje — powiedziałem, opierając się łokciami o blat ławki.

Widziałam, że zaciekawiłam go tym, co powiedziałam o bibliotece, ale sama nie miałam pojęcia jeszcze, co zrobię.
— Cóż, z moim szczęściem nic nie wiadomo - powiedział, uśmiechając się z zakłopotaniem.
Tym razem to ja przechyliłam z zaciekawieniem głowę, ale po chwili usłyszałam kolejne pytanie
— Jasne, że możesz. Ale pod warunkiem, że mogę mówić ci Yev. A co do zainteresowań, to w sumie nie mam nic więcej szczególnego. Czytam książki głównie — odpowiedziałam. — A ty?


Chyba moje słowa o szczęściu przykuły więcej uwagi, niż miały, więc z przyjemnością odpowiedziałem jej na pytanie. Na mojej przeklętej niezdarności pozna się pewnie później, jak spadnę ze schodów i złamię nogę.
 — Fotografia, filmy i oczywiście czytanie książek — wyrecytowałem z delikatnym uśmiechem. — Jeśli chodzi o zwanie mnie Yev, to droga wolna. Już dano mi do zrozumienia, że moje imię jest dość ciężkie w wymowie — roześmiałem się serdecznie.
Yevgeni, Yev, Jewgienij, bez różnicy. Jedno i to samo w końcu.


— No to będziesz Yevem. Fotografia bardzo się często przydaje do rysunku. Serio, musimy kiedyś pójść w plener. Co do filmów, to nie pogardziłabym maratonem jakimś. — oznajmiłam, uśmiechając się do niego pogodnie. Czułam, że zostaniemy dobrymi przyjaciółmi


Kiwnąłem głową z lekkim uśmiechem.
—  Zwłaszcza, gdy wiesz, że coś za chwilę zniknie —  wymamrotałem. Często używałem zdjęć do przerysowywania, zwłaszcza takich rodzinnych chwil.
— W takim razie będziemy musieli się umówić na jakiś dzień wolny i wybrać stertę filmów — odpowiedziałem. To mogło być interesujące. — Tylko ostrzegam! Łatwo się rozklejam przy filmach — dodałem odrobinę zawstydzony.


Przechyliłam głowę na bok, słysząc słowa o ulotności niektórych rzeczy. Miałam wrażenie, że miał z tym jakieś nieprzyjemne doświadczenia. Kiedy jednak wspomniał o filmach, natychmiast moje myślenie wróciło na weselsze tory.
—  Nie martw się. Razem popłaczemy. — zachichotałam.
Dopiero po chwili zauważyłam, że w szkicowniku piszę jego imię w różnych stylach czcionki.


Parsknąłem śmiechem na jej słowa i jakoś cieplej zrobiło mi się na sercu. Zawsze dobrze mieć u boku przyjazną osobę, więc miałem nadzieję, że będziemy dalej się dogadywać.
— Czyli trzeba przygotować stos pudełek z chusteczkami — powiedziałem rozbawiony.
Nie mogąc powstrzymać ciekawości, zerknąłem na to, co dziewczyna bazgrała i na chwilę zapomniałem, że to było dość niegrzeczne.
— Masz bardzo ładne pismo — stwierdziłem spokojnym tonem, widząc swoje imię.


— Który styl najbardziej ci się podoba. — spytałam, podsuwając mu szkicownik pod nos. Zostałam przyłapana i jakoś musiałam się z tego wykaraskać.


— Hm? — Zamrugałem parokrotnie, gdy dostałem pod nos zeszyt, a na papierze widniało moje imię w paru wersjach. Przekrzywiłem głowę, wodząc wzrokiem po wszystkich literkach. Wszystkie były bardzo ładne, ale jeden styl najbardziej przykuł moją uwagę.
— Ten — odmruknąłem. Wskazałem imię napisane pełnym zawijasów pismem, ale mimo wszystko czytelnym.


— Takim najbardziej lubię pisać — odpowiedziałam, uśmiechając się lekko. — Często sobie takim piszę z nudów. A ty? Pochwalisz się swoim charakterem pisma?


Wykrzywiłem usta w niepewnym grymasie i chwyciwszy za ołówek, napisałem imię Aya w szkicowniku. Moje pismo było drobne, proste, bez zawijasów, ale chwilami wyglądało koślawo. Najważniejsze, że dało się czytać.
— Moje jest znacznie brzydsze — stwierdziłem.


Machnęłam ręką
— Każdy ma unikatowe pismo, lepsze czy gorsze, jest specjalne — oznajmiłam, mrugając do niego Na wierzchu trzymałam pozory, ale wewnątrz mnie wszystko buzowało od euforii.
Pierwszy raz miałam szczerego rozmówcę i być może znalazłam w nim przyszłego przyjaciela. Ale największą radość powodowało u mnie to, że po raz pierwszy ktoś napisał moje imię własnym pismem. W rodzinnym kraju już od dawna funkcjonowało pismo elektroniczne, które już prawie całkiem wyparło pismo ręczne. — TAM rzadko już można spotkać ludzi piszących ręcznie. —  westchnęłam cicho.


Wyszczerzyłem się szeroko, przyznając racje dziewczynie kiwnięciem głowy. Dlatego uwielbiałem listy napisane ręcznie. Były zbyt ładne i cenne, żeby zastąpiły je maile czy smsy. Na początku nie ogarnąłem, gdy Ay powiedziała "tam", ale po chwili zrozumiałem, że chodzi o Utopię.
— Cóż, trudno się dziwić — powiedziałem z pół uśmiechem.


— Ale tam jest się przyzwyczajonym. Różnie tam jest. Ale i tak, ważne jest by pismo nie zanikło całkowicie. I od tego jesteśmy my. — odparłam już pogodniej.
Powoli dobiegała pora kolacji i kiedy dostrzegłam upływający czas, westchnęłam ciężko i spojrzałam smutno na Yevgeniego
— Zaraz zacznie się pora kolacji i lepiej podobno być tam wcześniej. Muszę poza tym wpaść jeszcze do pokoju na chwilę. Ja mieszkam w Pokoju Trawy. A ty? Dzięki temu będzie łatwiej się znaleźć. — wypaliłam z siebie, chowając szkicownik i piórnik z przyborami do torby


Razem z Ay nieco za bardzo się rozgadaliśmy i nim się obejrzeliśmy nastała pora kolacji. W dobrym towarzystwie czas przesypuje się jak piasek pomiędzy palcami. Zbyt szybko.
— Pokój Kamienia — odpowiedziałem, unosząc nieznacznie kąciki ust. — Spotkamy się na parterze akademika, żeby nie krążyć zbytnio, okej? — spytałem, zbierając swoje rzeczy.


—  Jasne – odparłam.
Nie sądziłam, że wciąż będzie chciał dziś ze mną zjeść kolację. Myślałam, że będzie miał mnie dość, ale najwyraźniej się myliłam. Ale cieszyło mnie to. Machając do niego wesoło ręką, wyszłam szybko z sali i ku wyjściu z budynku.


Odmachałem dziewczynie i po jej wyjściu omiotłem pomieszczenie ostatnim spojrzeniem, upewniając się, że niczego nie zapomniałem. Szybko założyłem kurtkę i czapkę, po czym owinąłem szalik wokół szyi i ruszyłem w stronę akademika. W pokoju zostawiłem swoje rzeczy, rzucając ciekawskie spojrzenie w kierunku łóżka współlokatora i ponownie zastanawiałem się, z kim dzieliłem pokój. Cóż chyba dowiem się tego wkrótce. Niespiesznie zszedłem na dół, uważając, żeby nie zaliczyć wywrotki na schodach. Brrr, strome stopnie były moim najgorszym wrogiem i naprawdę za każdym ra...
Za bardzo wychyliłem nogę, pod stopą zabrakło gruntu i runąłem w dół. Na szczęście był to jeden z ostatnich schodków, więc mój upadek nie był zbyt długi i bardziej bolesny. Skrzywiłem się, podnosząc się do siadu i zacząłem rozmasowywać obolałe miejsca, przy okazji czując kłucia bólu w innych. Cudownie.
— Byleby nie było krwi, byleby nie było krwi... — mamrotałem niczym mantrę, ale przy łokciu czułem, że opatrunek nasiąka nową krwią. Cudownie.
Dobra, potem się tym zajmę. Najpierw pozbierać się, zanim Ay przyjdzie.


Wychodząc z budynku szkoły, włączyłam ogrzewanie bransolety i w podskokach ruszyłam do akademika. Gdy znalazłam się w ciepłym pomieszczeniu, wyłączyłam grzanie i wspięłam się po schodach do pokoju. Zostawiłam tylko torbę z rzeczami, starając się nie obudzić dziś poznanej Hanabi, która zasnęła przy otwartej walizce, na którą nawet nie zwróciłam zbytniej uwagi. Wychodząc na spotkanie Yeva, wzięłam tylko swój telefon i swoje klucze do pokoju, po czym opuściłam sypialnię. Doszłam do schodów i w dole zobaczyłam otrzepującego się Yevgeniego
— Wszystko okej? — spytałam z troską, zbiegając do niego po schodach
Nagle zauważyłam krew na rękawie jego koszuli.
— Na cesarza! Co ci się stało? — Podbiegłam do niego.


No i pozbieranie się, zanim dziewczyna mnie zobaczy, szlag trafił. Jeżeli dożyję do przyszłego roku, będę musiał zaopatrzyć się w całkiem duży zapas plastrów, bandaży i tym podobnych rzeczy. Na razie trzeba będzie wytrzymać morderczą aurę pielęgniarza.
Odchrząknąłem zakłopotany, starając się uśmiechnąć i nie krzywić z powodu pieczenia.
— Cóż, wywaliłem się na schodach i otworzyły mi się rany... — Trzymałem się za zraniony łokieć, dziękując wszystkim bogom, że to tylko łokieć i krew. — Poczekasz chwilkę? Tylko polecę opatrzyć i możemy iść.


— Poczekaj — oznajmiłam, oglądając jego łokieć.
Pogrzebałam chwilę w niewielkiej torebce na ramieniu, którą zawsze nosiłam i wyjęłam z niej niewielką kosmetyczkę, a z niej wodę utlenioną w małej buteleczce, gazę i bandaże.
— Kolacja może jeszcze chwilę poczekać. Teraz chodź.
Pociągnęłam go do wnęki okiennej z parapetem.
— Siadaj.


Spojrzałem na dziewczynę i westchnąwszy przeciągle, usiadłem na parapecie. Podwinąłem ostrożnie czerwony od krwi rękaw (jeszcze trochę, a wszystkie moje ubrania będzie ozdabiać krew). Skrzywiłem się przy odklejaniu starych opatrunków i powstrzymałem cierpiętniczy jęk na widok rany. Eww, cudownie.


Przekrzywiłam głowę z grymasem współczucia na twarzy.
— Może zaboleć. Poprawka. Będzie bolało. — oznajmiłam, po czym wylałam wodę utlenioną na jego ranę. Mimo bolesnego syku, wydobywającego się z jego trzewi, dzielnie się trzymał.
Następnie opatrzyłam go opatrunkiem i bandażami.


Wiem, pomyślałem, gdy usłyszałem słowa o bólu. Byłem już przyzwyczajony do tego, że prawie codziennie miałem styczność z wodą utlenioną. Syknąłem, krzywiąc się z bólu, ale zacisnąłem zęby.
Zrobiłeś sobie krzywdę? To teraz cierp, Yevgeni.
—  Dzięki, Ay —  powiedziałem, gdy opatrzyła mi ranę i posłałem jej nieco skrzywiony uśmiech, ale pełen wdzięczności.
Wstałem na równe nogi i podwinąłem rękaw tak, żeby nie było widać krwi ani opatrunku. Potem jeszcze upewniłem się, że nic więcej sobie nie zrobiłem i odetchnąłem z ulgą.
— Więc idziemy?


— Tak. — oznajmiłam, pakując rzeczy pierwszej pomocy do torebki i ruszyłam powoli w stronę stołówki. — Jakby coś się działo pamiętaj, że możesz przyjść do mnie, gdybyś miał nie po drodze do gabinetu lekarskiego. — uśmiechnęłam się przyjaźnie.


Poszerzyłem już bardziej udany uśmiech i kiwnąłem głową.
— Więc ostrzegam, że potrafię się wywalić na równej drodze i złamać sobie nogę —  odpowiedziałem żartobliwym tonem, acz w moich słowach trochę prawdy było.
W stołówce zaczynało się robić tłoczno, ale jakoś udało nam się znaleźć jeszcze wolny stolik i dopchać się do niego ze swoimi tacami. Cudem, ale się udało.
— Jest jakiś specjalny powód, dla którego zaczęłaś się uczyć w AWU? — spytałem, gdy usiedliśmy.


Spojrzałam na niego i po chwili namiętnego przeżuwania jedzenia udzieliłam odpowiedzi
— Cóż. Prosto mówiąc, chciałam odnaleźć prawdziwą siebie. Nie to, że nie lubię pomagać rodzicom w ich biznesie w Utopii, ale też czuje, że powinnam zobaczyć, czy nie ma dla mnie innej drogi.


Cierpliwie czekałem na odpowiedź dziewczyny, zabierając się za swoje jedzenie. Oczywiście, mogła też nie chcieć odpowiadać, ale jej milczenie wydawało się sygnalizować, że zastanawia się nad tym, co powiedzieć. Chociaż mogłem się też mylić. Moje wątpliwości zostały rozwiane wraz z odpowiedzią dziewczyny.
— Cóż. Prosto mówiąc chciałam odnaleźć prawdziwą siebie. Nie to, że nie lubię pomagać rodzicom w ich biznesie w Utopii, ale też czuje, że powinnam zobaczyć, czy nie ma dla mnie innej drogi. — Zerknąłem na Ay z lekka zamyślony.
— Więc życzę szczęścia, Ay — powiedziałem z przyjaznym uśmiechem.

Chłopak patrzył na mnie przez chwilę zamyślony, po czym uśmiechnął się przyjaźnie.
— Więc życzę powodzenia, Ay.
— Dziękuję, Yev. — odparłam odwzajemniając uśmiech — A twoje? Jakie są twoje motywy?

Przełknąłem jedzenie z nieco niemrawą miną, ale odpowiedziałem.
— Głównie dlatego, że chcę w końcu odkryć swoją umiejętność, chociaż może być, że jestem wyjątkiem w rodzinie esperów — zaśmiałem się nerwowo. — No, i chciałem w sumie znaleźć się, gdzie indziej niż Aleraja.


Wysłuchałam jego odpowiedzi i z każdym pojedynczym słowem chciałam wiedzieć więcej.
— A jakie umiejętności są w twojej rodzinie? — spytałam zaciekawiona Po jego odpowiedzi zastanowiłam się, po czym zadałam kolejne pytanie. — Jak jest w Aleraji?


Umiejętności w mojej rodzinie, co? Postukałem palcami o blat stołu, dobierając w myślach słowa. — Jughead manipuluje cieniem, a Coppélia tworzy bariery. A rodzice... — Tutaj stukanie stało się bardziej nerwowe, ale starałem się to maskować. — Matka tak samo jak Jughead cień, zaś ojciec wprost przeciwnie. Manipuluje światłem.
Uśmiechnąłem się lekko, chowając ręce.
— Cóż, to kraj mocno trzymający się tradycji. No, i wojna domowa — wymamrotałem bardziej markotnie.


Nie trzeba było mieć moich umiejętności patrzenia by wiedzieć, że temat rodziny lekko go zdenerwował. W istocie, umiejętności w jego rodzinie odrobinę powodowały ciarki na ciele. Natomiast wzmianka o sytuacji w jego ojczyźnie sprawiała, że miałam poczucie winy, że w Utopii żyje się od lat w wielkim pokoju i nie było tam nawet mowy o jakichkolwiek wojnach domowych. Popatrzyłam na niego współczująco i kiedy znów wyjął dłonie z kieszeni, położyłam delikatnie swoją własną na jego
— Strasznie mi przykro. Presja umiejętności ze strony rodziców i sytuacja w kraju to znany powód, może kiepskie słowo, ucieczki, ale nie mniej przykry.


To nie tak, że nie uwielbiałem swojej rodziny, no może część. Tylko u mnie brak umiejętności równała się z byciem trędowatym. Co prawda nie musiałem błyszczeć pod tym względem, ale jednak wypadałoby.
Zerknąłem zmieszany na dłoń dziewczyny, a potem na Ay, to znowu na dłoń, na Ay, aż się w końcu zatrzymałem na jasnowłosej. Posłałem jej uspokajający uśmiech.
— Da się żyć, jest jak jest. Co do umiejętności naciska głównie ojciec, ale jest okej. — Wzruszyłem ramionami. Przyzwyczaiłem się. — Poza tym wystarczy czekać. Wymaga dużo cierpliwości, ale jednak pomaga. — Ponowne wzruszenie ramionami i lekki uśmiech.


— Czyli można powiedzieć, że nasza ucieczka z rodzinnego gniazda jest z podobnych powodów. Odrobinę odmiennych, ale jednak. Ty chcesz odkryć umiejętność, a ja chcę odnaleźć siebie i swoje miejsce. — oznajmiłam zabierając dłoń z jego własnej, bo już i tak za długo naruszałam jego przestrzeń prywatną niż byłoby to potrzebne.
Wróciliśmy do jedzenia. Czasem rzucałam na niego ukradkowe spojrzenia. Chciałam wyczytać z jego twarzy jak najwięcej. Odnaleźć ukryty smutek. Z jakiegoś powodu wiedziałam, że gdzieś tam jest. Każdy miał jakieś demony.


— Yep, można tak powiedzieć — powiedziałem, kiwając głową. W końcu obydwoje czegoś szukaliśmy.
Reszta posiłku przebiegła w milczeniu, za co byłem wdzięczny, bo musiałem ogarnąć swoje emocje. Przy okazji starałem się udawać, że nie czuję na sobie wzroku dziewczyny i również nie zerkać. I tak byłem już zmieszany, więc wolałem nie dodawać sobie większego bagażu zakłopotania. Gdy wróciliśmy do akademika pożegnałem ją uśmiechem oraz nieśmiałym "Dobranoc, do jutra", po czym zniknąłem w swoim pokoju.


Po skończonym jedzeniu rozeszliśmy się do swoich pokoi, a ja wrzucałam na siebie za to, że tak badawczo mu się przyglądałam. Już bardziej widoczne to być nie mogło, Aya. Cudownie. Miałam tylko nadzieję, że nie zraziłam go tym do siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis