Obudziłam się. Nie wiedziałam z jakiego powodu. Pisk.
– Co-oo to? – ziewnęłam, zapalając lampkę przy biurku. Jane siedziała na łóżku, ubrana w dres i jakiś szalik.
– Co ty robisz? – zapytałam, rzucając okiem na zegarek. Przy okazji zauważyłam czarne coś w rogu mojego łóżka. Dziwne, niezbyt duże, czarne, wlepiało we mnie swoje wyłupiaste oczyska. Byłam gotowa, żeby krzyknąć, ale ciemnowłosa uciszyła mnie gwałtownym ruchem ręki. Stworzenie podleciało do niej i zatrzymało się na jej kolanach. – Co to do cholery jest?! – zapytałam z wyrzutem.
– Smok. Nie mów nic w samorządzie, proszę! Zajmowałam się już takimi, mam doświadczenie –zapewniła mnie. Nie chciałam w to wierzyć, ale nie miałam wyboru, ostatecznie nie była aż tak złą współlokatorką.
– Okej... Tylko daj mi spać... – wyszeptałam, znowu ziewając.
Nagle usłyszałam otwierane drzwi. Chciałam powiedzieć, że za chwilę zamykają bramę. Jak na złość, dziewczyna była już na zewnątrz. Trudno, może ją dogonię.
Włożyłam jakieś pełne buty, żeby nie zabić się na schodach i lodzie, który nadal był wszędzie. Miałam wziąć jeszcze tylko kurtkę i ruszyć w pogoń za szaloną nastolatką, ale zastałam tylko puste krzesło. No kurwa, idealnie. Nie dosyć, że nielegalnie chciała przetrzymać smoka, to jeszcze zabrała mi kurtkę! Chcąc czy nie chcąc, wybiegłam za nią w samej piżamie.
– Hej, Jane, już po dwudziestej czwartej! – krzyknęłam, mając nadzieję, że dziewczyna nie wyszła za bramę. Inaczej nie odzyskam kurtki do rana...
– Niech ktoś to otworzy! – usłyszałam. No świetnie, dziewczyna nawoływała zza bramy. Grabisz sobie, Jane, oj, grabisz... I to gorzej niż ja przy uśmierceniu niewinnego kuraletu. Podbiegłam do nastolatki, starając się ignorować zimno i temperaturę na minusie.
– O, matko, Jane, co ty tam robisz? – zapytałam, nieźle przejęta. Nie doczekałam się odpowiedzi. Dziewczyna runęła na ziemię, UPUSZCZAJĄC MOJĄ NOWĄ KURTKĘ, a po chwili z jej głowy pociekła strużka krwi. Na moment odstawiłam kurtkę (i jej cenę) na bok i pobiegłam w stronę akademika, starając się myśleć racjonalnie. Cesarzowi dzięki za moją kondycję. Schody nie stanowiły dla mnie problemu i w kilka minut znalazłam się na dziesiątym piętrze, przed pokojem samorządu. Zamknięty już, w końcu obowiązywała cisza nocna. Zapukałam z całych sił w drzwi, z nadzieją, że ktoś otworzy, że nie wszyscy śpią, że kurtkę... To znaczy Jane, da się uratować.
Na szczęście po chwili otworzył mi Dexter, nieźle wkurwiony, sądząc po minie. Zgaduję, że go obudziłam.
– Jane, ona ma smoka i krwawi i chyba nie żyje! – wykrzyczałam na jednym tchu. Otrzymałam jedynie minę, która wyraźnie mówiła, że chłopak niczego nie rozumie. – Po prostu chodź! –krzyknęłam, ciągnąc go za rękę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz