Nie dość, że się zaczął śmiać, to jeszcze popłakał ze śmiechu. Masz szczęście, że jesteś mężczyzną, inaczej potraktowałabym cię w inny sposób. A tak właściwie to po prostu wyszła, nie marnując czasu na osoby jego typu.
— To pierwszy taki wypadek i zdecydowanie było w tym tygodniu wszystkiego za dużo —wytłumaczył. Coś sprawiło, że mu uwierzyłam. — Proponuję wyruszyć na poszukiwanie guzika!
Idealna kara. Pomęczysz się, a ja na końcu powiem ci, że przecież potrzebuję większego mundurka. Brutalne, bolesne nawet dla mnie. Potem to jakoś odpracuję.
James wyszedł zdecydowanym krokiem z pokoju. Posłusznie poszłam za nim, mając nadzieję, że jednak nie będę musiała używać sarkazmu ani ironii. Sama doskonale wiedziałam, jak to irytuje. A może powiedzieć mu od razu, prosto z mostu i konkretnie? Jak na złość, nie zdążyłam, w chwilę znaleźliśmy się przed drzwiami mojego pokoju. Najwyraźniej ideałów nie ma, bo tym razem to chłopak nie zapukał, nie podpisując się przy tym kulturą. Dokładnie jak ja kilkanaście minut wcześniej. Weszliśmy do pomieszczenia. Wskazałam na otwartą szafę. Chłopak nachylił się, spróbował zwyczajnie wyciągnąć zgubę, ale przypuszczam, że natrafił na to samo, co ja - pająki i szesnastowieczny kurz. Zrezygnowany wymruczał coś pod nosem. Opuszki jego palców delikatnie się zaświeciły (mag, czarodziej?), ale guzik nie zjawił się znikąd w magiczny sposób. James podniósł się do pozycji klęczącej, przy okazji zaglądając pod łóżko. Nic, pusto, guzik musiał wyparować. Złośliwie już pierwszego dnia.
— Nie ma go tu — powiedziałam, kopiąc w nogę łóżka. Wtem obok głowy chłopaka zapaliła się niewidoczna żarówka. Wstał, chwycił mnie pod rękę i wyprowadził z pokoju, nie dając mi czasu na zamknięcie drzwi albo chociaż ponarzekanie jeszcze chwilę. Wparowaliśmy do pokoju samorządu, całkiem sporego, swoją drogą.
— Rozgość się — rzucił w moim kierunku najwyraźniej zmęczony bieganiem nastolatek. Przyznam, że i ja nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. James podszedł do jakiejś półki podpisanej "Heather". Ciekawe, czy miał pozwolenie na grzebanie w rzeczach tej osoby, o ile było to imię. Chyba słyszałam je już wcześniej. Rozejrzałam się dookoła, na co wcześniej zabrakło czasu. Duży stół cały w papierach, w kilku miejscach stały do połowy pełne kubki z kawą. Niezły bałagan, podziwiam członków samorządu za ogarnianie wszystkiego. O ile naprawdę to robią. Zaśmiałam się pod nosem, obserwując chłopaka, który siłował się z jakimś pudełkiem. Zrezygnowany zamknął je, gdy tylko wieko puściło, najwyraźniej nie znajdując tego, co potrzebował. Otworzył kolejną, chyba ostatnią już szufladę i z uśmiechem wyciągnął z niej dość sporej wielkości guzik.
— Ha, mam! - wykrzyknął uradowany, bardziej do siebie, aniżeli do mnie. — Podrzuć marynarkę, zaraz to magią naprawimy.
Wstałam z miejsca, chwytając część stroju. Podałam marynarkę Jamesowi, który znowu wymruczał coś pod nosem, starając się przyczepić guzik.
— On chyba nie chce tu być. — Zaśmiałam się cicho, starając się stworzyć miłą atmosferę. Spojrzałam w stronę szuflady, z której chłopak wyciągnął guziczek. W środku było mnóstwo gumę do włosów i innych rzeczy na czarną godzinę. Gdzieś mignęła mi też igła i czarna nić.
— Mogę spróbować go zwyczajnie przyszyć, ale nie mam pewności, że nie odskoczy drugi raz. Nie łatwiej byłoby po prostu wynaleźć mi większą kamizelkę? Chyba macie tu wszystko — powiedziałam, mając nadzieję, że James wybierze jednak drugą opcję. Szczerze mówiąc, nie potrafię szyć...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz