Dziewczyna wskazała kierunek, gdzie najpewniej było drzewo figowe, a może jakaś spiżarka. Szczerze, nie miałam ochoty ani nawet zamiaru kraść czegokolwiek, więc od razu nastawiłam się na odmowę. Ku mojemu zdziwieniu, mały krzaczek rósł spokojnie w donicy na terenie szkoły. Czy to byłaby kradzież?
Spojrzałam na kotkę. Prawie o głowę niższa, na pewno nie byłaby w stanie sięgnąć po owoce, które wydzielały bardzo intensywny i tak samo mocno zachęcający zapach. Wyciągnęłam rękę w górę, zacinając się w połowie.
– Czy te owoce można w ogóle zrywać? – Przecież nie były nawet podpisane, może należały do jakiegoś ogrodnika tutaj zatrudnionego, któremu płacono ziemią, którą może wykorzystać jak chce. Szczerze mówiąc, marna zapłata, ale jeśli ma pasję...
– Na moją odpowiedzialność – powiedziała Jocelyn, symbolicznie kładąc rękę na sercu. No, okej. Wypomnę ci to kiedyś. Zerwałam owoc i podałam go dziewczynie, uważnie obserwując, jak się uśmiecha, a potem zatapia kły w soczystym smakołyku. Sok ściekał jej po brodzie, ale najwyraźniej się tym nie przejmowała.
– Dobre są. Też powinnaś spróbować – powiedziała pomiędzy kęsami. Spojrzałam na krzew. Powinnam? Nie powinnam? Ogrodnik i status szkoły albo przyjemność. Chwilowa, a jednak przyjemność. W sumie jest ciemno, późno, śnieg... Szanse, że kogoś spotykamy, są prawie zerowe. Chwyciłam koleiny owoc, upewniając się wcześniej, że wygląda na całkiem dojrzały. Zerwałam go, a potem ugryzłam kawałek. Ku mojemu zdziwieniu, był przepyszny.
– Czy to legalne, zrywać te owoce? – odezwał się męski głos za nami, sprawiając, że odwróciłam się gwałtownie, tym samym upuszczając swoją figę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz