niedziela, 6 sierpnia 2017

Od Hanabi, CD Joce

Sprawa z guzikiem na szczęście została rozwiązana i miałam możliwość pochwalić się skompletowanym mundurkiem. Uśmiechnęłam się i usiadłam na łóżku, raz jeszcze przyglądając się pokojowi. Za każdym razem, kiedy do niego wchodziłam, wydawał się coraz to większy. Momentami bałam się nawet, że pomyliłam drzwi, a jednak za każdym razem spotykałam się z tą samą tabliczką - "Trawa".
Nie miałam jeszcze okazji pogadać z żadną z moich współlokatorek, jakoś nie mogłyśmy na siebie trafić. Nie znałam ich imion, nie wiedziałam jak wyglądają. Miałam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy. Nie chciałabym mieszkać z osobą, która by mnie nie lubiło, na pewno obniżyłoby to moje chęci do nauki.
Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk szarpanej klamki. Zerwałam się z miejsca i otworzyłam drzwi, rumieniąc się. Moim oczom ukazała się dziewczyna, trochę niższa ode mnie, blondynka uczesana w dwa radosne warkoczyki.
— Przepraszam, zakluczyłam je z przyzwyczajenia — wyjaśniłam. — Hanabi jestem, dla znajomych Hanka.
— Aya, Aya Cowell. — Uśmiechnęła się, podając mi rękę. Była już ubrana w mundurek, przypuszczam, że dotarła do szkoły nawet wcześniej niż ja.
— Pogoda jest okropna... Byłaś na dworze? — zapytałam, zastanawiając się, czy nie zabrzmiałam zbyt nachalnie, jak na pierwsze spotkanie.
— W stołówce, długa podróż, zgłodniałam — odpowiedziała, siadając na łóżku, które najprawdopodobniej wcześniej sobie wybrała.
— Skąd jesteś? — Czułam, że to nie zmierza w dobrą stronę, bo dziewczyna nie wyglądała na bardzo śmiałą, pewnie była zmęczona taką ilością pytań. Mimo wszystko cały czas uśmiechała się w ten sam sposób, podziwiam.
— Utopia — odpowiedziała krótko, w jakiś sposób urywając rozmowę. Odpowiedziałam coś bliskiego "mhm", wracając do poprzedniego zajęcia. Uchyliłam jedną z walizek, które postawiłam wcześniej obok łóżka. Wyjęłam z niej pierwszy lepszy wycinek z gazety, który wpadł mi w ręce. Ach, to ten. Czytałam go tyle razy i pomimo dowodów zaprzeczających autentyczność wydarzenia na nim opisanego, byłam pewna, że wszystko naprawdę się działo.

"Kobieta w białej sukni widziana przy ulicy Rębskiej, dnia dwudziestego czwartego grudnia. Osoba, która udokumentowała jej obecność za pomocą zdjęcia potwierdza, że kobieta wygląda jak matka jednego z pracowników jego firmy."

Kawałek niżej, zaraz pod zdjęciami, mniejszym drukiem napisane było, że w późniejszym czasie autor zdjęć przyznał się do ich podrobienia. Przyjrzałam się bliżej. Żadne krawędzie nie były zbyt ostre ani za bardzo rozmazane i zdjęcie wyglądało na autentyczne. Cóż, osoba, która miałaby je przerabiać, musiałaby mieć spore zdolności. Niemożliwe, zbyt dobra jakość, aby można było jakkolwiek majstrować przy fotografii. Spróbowałam doszukać się czegoś jeszcze, prawie przykładając skrawek papieru do twarzy. Zapewne wyglądałam teraz komicznie.
— Co robisz? — zapytała Aya, śmiejąc się po cichu. Speszona odłożyłam wydruk do walizki.
— Nic... Pójdę się przejść, idziesz ze mną?
— Muszę się rozpakować, może innym razem — odpowiedziała dziewczyna, ku mojej radości. Może nie będzie więcej pytać. Wolałabym ukryć swoje sposoby na spędzanie wolnego czasu i uniknąć rozgłosu na całą szkołę. Jeszcze wpłynęłoby to na moje oceny i postrzeganie. Dotknęłam kamizelki, starając się określić, czy jest dostatecznie gruba. Hm, powinna trzymać ciepło przez przynajmniej chwilę. Potem się coś poradzi. Pomachałam blondynce i wyszłam poza pokój, zastanawiając się jeszcze, czy zapięłam walizkę. Trudno, raz się żyje. Zeszłam po schodach, potem kolejnych, aż ostatecznie znalazłam się obok drzwi wyjściowych. W akademiku było ciemno i cicho, pora dnia robiła swoje. Nie spojrzałam wcześniej na zegarek. Głupio byłoby, gdyby ktoś z Rady Samorządu mnie przyuważył i krzyknął z okna, żebym wracała. Ajj, wstyd. Wyszłam na zewnątrz, wpadając w śnieg prawie po kolanach. Chodzić ci się zachciało, Hanabi... Z każdym kolejnym krokiem było coraz łatwiej, aż ostatecznie się przyzwyczaiłam i mróz przestał doskwierać aż tak bardzo. Gorzej, jeśli się rozchoruję, ale nie będę miała już na to wpływu. Gdzieś dalej stała biblioteka. Kusiło, żeby wejść do środka, ale prawdopodobnie byłoby to zbyt niebezpieczne o tej porze. A może jednak...? Zdecydowałam, że jak zwiedzać, to zwiedzać po całości. Od wejścia do budynku dzieliło mnie tylko kilka kroków. Nagle stanęłam, czując w powietrzu figi. Dosłownie, z mojej lewej strony było czuć figi. Piękny zapach dzieciństwa. Stwierdziłam, że znajdę jego źródło. Zmieniłam kierunek, co chwila węsząc w powietrzu. Może mój nos nie był zbyt wyczulony, ale tego nie dało się nie czuć. Owoce były wszędzie! W którymś momencie przed sobą zauważyłam postać zmierzającą w moim kierunku. Przed oczami stanęło mi zdjęcie z gazety. Półprzezroczysta kobieta w białej sukni... Odetchnęłam z ulgą, kiedy światło z lampy zaczęło padać na twarz osóbki. Dziewczyna z kocimi uszkami. Pomachała w moją stronę. Automatycznie się uśmiechnęłam.
— Cześć, mogę prosić o pomoc? — zapytała, podchodząc bliżej.
— Jasne, do czego mogę być potrzebna? — zaśmiałam się cicho, starając się stworzyć miłą atmosferę. Chyba mi wyszło.
— Zjadłabym figę — powiedziała kotka, przybierając zdeterminowaną minę.
— Uhm... Gdzie są?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis