– To... nie szkodzi – powiedział, a język chyba mu się plątał. Bardzo. Parsknęłabym śmiechem, bo na swój sposób było to słodkie. Przesłodkie. Kocie uszy lekko położył na głowie, a ogon raz po razie szurał po podłodze, policzki miał zaróżowione, wzrok skierowany na swoje buty. Skinęłam tylko głową, nie chcąc się kłócić. Jego wybór. Uśmiechnęłam się i podałam chłopakowi swoją torbę, po czym ruszyliśmy przed siebie na kolejną z moich lekcji. Po minucie, może dwóch staliśmy przed drzwiami, a ja już trzymałam swoją torbę w dłoniach i otwierałam usta, by podziękować chłopakowi. I wtedy się odezwał.
– A bo, wiesz... – wydukał, dalej z zaczerwienionymi policzkami – spotkajmy się. Nad stawkiem, o osiemnastej, po lekcjach! – dokończył pewniej, po czym jak strzała odwrócił się na pięcie i zniknął z mojego pola widzenia.
Oh. Szybko. Dosyć szybko. Dalej rozkojarzona tym, co przed chwilą się wydarzyło weszłam do pomieszczenia. Uf, ostatnia nie byłam, zdecydowanie. Wręcz pojawiłam się jako jedna z pierwszych. Z szerokim, może troszkę przekłamanym uśmiechem na twarzy usiadłam przy ławce.
Lekcje mijały coraz wolniej (na moje szczęście), a ja dalej nie mogłam podjąć decyzji. Pójść? W końcu co mi szkodzi? Nauka jeszcze porządnie się nie rozpoczęła. Ubiorę się ciepło, zmarznąć nie powinnam, a jak nie zmarznę, nie zachoruję i Foma o niczym się nie dowie. Ale czy mam iść tam sama? Kyo dopiero co mi groził, był kotem, a koty są zdecydowanie chytre, czasami wręcz niebezpieczne...
Lekcje wkrótce się skończyły, a ja podjęłam decyzję. W końcu raz się żyje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz