Bycie obudzonym przez nerwowe słowa oraz równie nerwowe potrząsanie moich ramion przez pół człowieka pół konia nie jest najmilszą rzeczą na świecie. Zwłaszcza, gdy zaśnięcie graniczy z cudem. Wysłuchanie jego słów też najprostsze nie było. W stanie "codojasnjcholeeey?" z przymrużonymi oczami, bo w końcu światło tak bardzo oślepia, praktycznie nie rozumie się co drugiego słowa, po tabletkach nasennych tym bardziej. Ze snem w tym czasie było u mnie ciężko, koszmary się nasiliły, zamknięcie oczu było już wyczynem, więc szybkie wymsknięcie się do lekarza i zdobycie recepty wraz z lekarstwami było obowiązkiem. W końcu jednak udało mi się zrozumieć jakiekolwiek przesłanie wypowiedzi Cesare. Że Jane sprowadziła smoka (co kurwa? Chciała nas wszystkich usmażyć), że praktycznie zamarzła w nocy na śniegu, że Dexter w piżamie poważnie się wkurwił (z dopiero co obudzonym chłopakiem lepiej nie zadzierać, przysięgam wam na własne doświadczenie), że Mińsk również się wkurwił i że przeszukują właśnie pokoje, że cisza nocna od dwudziestej drugiej, że wszyscy jesteśmy martwi... Szczerze spodziewałem się czegoś gorszego. Podniosłem się z łóżka, oczywiście ślepy jak kret, bo wysłużone okulary w końcu się połamały, przez co przerzuciłem się na soczewki, których raczej w środku nocy nie nosiłem.
I w końcu i do naszego pokoju wparował nauczyciel. A raczej nauczycielka. Zielarstwa. Za jakie grzechy? Posłałem jej niemrawy uśmiech.
– Przewalski, może byś założył okulary, by cokolwiek widzieć? – zapytała oschle na powitanie. Oj, ona chyba też się nie wyspała.
– Połamały mi się, noszę aktualnie soczewki, pani profesor. Myślałem, że pani profesor już o tym wie – rzuciłem w jej kierunku cicho. Bierz się kobieto do roboty i nie zawracaj mi głowy w środku nocy.
Prychnęła, po czym wzięła się do pracy. Zerknęła do szafy, pod materace i pod łóżka (czy oni myślą, że my trzymamy tu cholerną bron?!), na parapety, aż w końcu wzrok kobiety padł na moją szafkę nocną. I zamarłem na dźwięk jej chłodnego głosu.
– Przewalski, co to? – Podeszła powoli, jak kot czyhający na swoją ofiarę, choć nie tak zwinnie, delikatnie, drapieżnie, jak robił to... Podeszła powoli i podniosła opakowanie moich leków nasennych do góry, po czym przeniosła wzrok na mnie.
– Relanium – mruknąłem.
– Co? – powtórzyła po raz kolejny, marszcząc czoło.
No tak. Przewróciłem oczami.
– Mój lek nasenny, mam receptę. Czy mogę pani profesor ją pokazać i iść spać, co pewnie będzie ciężkie? – warknąłem zmęczony. Cholernie zmęczony.
– Pilnuj się Przewalski – powiedziała ostro. – Receptę będziesz mógł pokazać dyrektorowi, lek bardzo chętnie poczeka na ciebie u niego.
Mrugnąłem kilka razy. Co?
– Ale ja go potrzebuję, by normalnie zasnąć!
– Nie obchodzi mnie to. Miłej nocy. – Odwróciła się na pięcie z moimi tabletkami w dłoni i wyszła z pokoju.
Cudownie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz