sobota, 19 sierpnia 2017

Od Fomy, CD Mińsk, Wszyscy

Bycie obudzonym przez nerwowe słowa oraz równie nerwowe potrząsanie moich ramion przez pół człowieka pół konia nie jest najmilszą rzeczą na świecie. Zwłaszcza, gdy zaśnięcie graniczy z cudem. Wysłuchanie jego słów też najprostsze nie było. W stanie "codojasnjcholeeey?" z przymrużonymi oczami, bo w końcu światło tak bardzo oślepia, praktycznie nie rozumie się co drugiego słowa, po tabletkach nasennych tym bardziej. Ze snem w tym czasie było u mnie ciężko, koszmary się nasiliły, zamknięcie oczu było już wyczynem, więc szybkie wymsknięcie się do lekarza i zdobycie recepty wraz z lekarstwami było obowiązkiem. W końcu jednak udało mi się zrozumieć jakiekolwiek przesłanie wypowiedzi Cesare. Że Jane sprowadziła smoka (co kurwa? Chciała nas wszystkich usmażyć), że praktycznie zamarzła w nocy na śniegu, że Dexter w piżamie poważnie się wkurwił (z dopiero co obudzonym chłopakiem lepiej nie zadzierać, przysięgam wam na własne doświadczenie), że Mińsk również się wkurwił i że przeszukują właśnie pokoje, że cisza nocna od dwudziestej drugiej, że wszyscy jesteśmy martwi... Szczerze spodziewałem się czegoś gorszego. Podniosłem się z łóżka, oczywiście ślepy jak kret, bo wysłużone okulary w końcu się połamały, przez co przerzuciłem się na soczewki, których raczej w środku nocy nie nosiłem.
I w końcu i do naszego pokoju wparował nauczyciel. A raczej nauczycielka. Zielarstwa. Za jakie grzechy? Posłałem jej niemrawy uśmiech.
– Przewalski, może byś założył okulary, by cokolwiek widzieć? – zapytała oschle na powitanie. Oj, ona chyba też się nie wyspała.
– Połamały mi się, noszę aktualnie soczewki, pani profesor. Myślałem, że pani profesor już o tym wie – rzuciłem w jej kierunku cicho. Bierz się kobieto do roboty i nie zawracaj mi głowy w środku nocy.
Prychnęła, po czym wzięła się do pracy. Zerknęła do szafy, pod materace i pod łóżka (czy oni myślą, że my trzymamy tu cholerną bron?!), na parapety, aż w końcu wzrok kobiety padł na moją szafkę nocną. I zamarłem na dźwięk jej chłodnego głosu.
– Przewalski, co to? – Podeszła powoli, jak kot czyhający na swoją ofiarę, choć nie tak zwinnie, delikatnie, drapieżnie, jak robił to... Podeszła powoli i podniosła opakowanie moich leków nasennych do góry, po czym przeniosła wzrok na mnie.
– Relanium – mruknąłem.
– Co? – powtórzyła po raz kolejny, marszcząc czoło.
No tak. Przewróciłem oczami.
– Mój lek nasenny, mam receptę. Czy mogę pani profesor ją pokazać i iść spać, co pewnie będzie ciężkie? – warknąłem zmęczony. Cholernie zmęczony.
– Pilnuj się Przewalski – powiedziała ostro. – Receptę będziesz mógł pokazać dyrektorowi, lek bardzo chętnie poczeka na ciebie u niego.
Mrugnąłem kilka razy. Co?
– Ale ja go potrzebuję, by normalnie zasnąć!
– Nie obchodzi mnie to. Miłej nocy. – Odwróciła się na pięcie z moimi tabletkami w dłoni i wyszła z pokoju.
Cudownie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis