— Cokolwiek wolisz, jakkolwiek uważasz. Ale nie powinieneś się denerwować, mimo wszystko, jest tu naprawdę, naprawdę miło. — Poklepałem go po ramieniu, udawałem po prostu miłego czy coś. W końcu, jak kiedyś wspominałem — posiadanie sprzymierzeńców jest bardzo ważne. Pominę kwestię, że w moim przypadku większość z nich była zwierzopodobnymi, ugh. To było dziwne, ale nikomu nie będę nic zarzucać. Zboczenie rasowe.
Zrobiło mi się cieplej tam, w środeczku, gdy usłyszałem słowa towarzysza, który podobnie jak ja przed chwilą, zajadał się właśnie truskawkami. Sięgnąłem po kolejne ciasteczko czekoladowe z poczuciem, że mimo wszystko lepiej mu zaufać. Co z tego, że moje zmartwienia były spowodowane czymś zupełnie innym, ta kwestia ukoiła jedną z rozdrażnionych części mojego umysłu.
— Skoro tak mówisz, to musisz mieć trochę racji, w końcu też jesteś tu nowy. — Opuściłem nogi na parkiet, szurając poduszkami o podłogę.
Było... miło. Tak po prostu.
— A właśnie! Jeśli chodzi o twoje łapy, to na pewno da się to jakoś rozwiązać. Ktoś musiał wymyślić takie buty, nie ma innej opcji.— Na nowo przyssałem się do tubki z mlekiem podając drugą niebieskoskóremu, zapomniałem zrobić to wcześniej. — Postaram się to jakoś sprawdzić, czy coś. W końcu ci dziwni, których praktycznie nie lubi co druga osoba, albo i znoszą nas tylko dwie na dwadzieścia muszą trzymać się razem, prawda? — Kolejna truskawka zniknęła w moich ustach. — Kim ty właściwie jesteś?
Miło ze strony Alexa, że poszuka butów na moje wymagające stopy. Jeśli mu się uda, pewne będzie, że będę mu dozgonnie wdzięczny i chwalić jego zdolności przyjdzie mi przez wsze czasy. Truskawki, które spożywaliśmy, znikały z mgnieniu oka, co nieco mnie zasmuciło, bowiem uwielbiałem te owoce, prawie tak bardzo jak maliny.
— Jeśli mam być szczery, to tak właściwie, to nie mam zielonego pojęcia — mruknąłem, otwierając tubkę skondensowanego mleka, którą otrzymałem przed chwilą od towarzysza-złodzieja. Począłem ciumkać słodką substancję, podwijając "palce" u łap. Ten smak kojarzył mi się z dzieciństwem, bez dwóch zdań.
Zaśmiałem się cicho na reakcję chłopaka, a potem upiłem łyk swojej herbaty. Idealna, zresztą jak zawsze. Jutro pewnie dam namówić się Nicodéme na czerwoną, albo jakieś zioła. Ale na razie zostanę przy mojej wieloletniej miłości, zdecydowanie. — Jakieś plany gdy uwiniemy się z jedzeniem? Może pójdziemy kogoś podenerwować?
Przetarłem ubabraną buzię wierzchem dłoni i zerknąłem na siwego. Propozycja była nietypowa, no bo, kto tak szczerze zaprasza do wspólnego irytowania innych istot żywych? Widocznie tą osobą był właśnie Alex, który zdawał się niezwykle podekscytowany tą wizją. Sięgnąłem po truskawkę, by wycisnąć na nią odrobinę skondensowanego mleka, a na koniec pożreć mieszankę ze smakiem. Prawdopodobnie nic nie zjem na obiad, ale cóż poradzić? Łakocie były zbyt dobre, żeby je sobie odpuścić.
— Tak właściwie, to myślałem, że pójdę się umyć i przebrać po podróży. No i trochę odpocząć, może zrelaksować. Wiesz, pierwszy dzień, jednak żyła mi trochę pulsuje.
— Ah, tak, tak! Nie ma żadnego problemu, skoro boisz się konsekwencji. — Wzruszyłem ramionami, poirytuję go trochę. Druga część mojego charakteru musiała się w końcu odezwać. — To może ja popilnuję w łazience żebyś się nie utopił? Wiesz, skoro jesteś taki zmęczony, to mógłbyś zemdleć. A potem pośpisz pół godzinki i mi pomożesz. Mam pewien tajemniczy plan, ale nie możesz nikomu o nim powiedzieć. — Ostanie słowa szepnąłem, a potem przyłożyłem palec do ust.
Co za oszołom.
Tak mógłbym skwitować całą dotychczasową postawę Alexa, który, cóż, do zwyczajnych osóbek nie należał. Swój wzrost nadrabiał charakterem, irytującym, ale jakże ciekawym. Nie przepadałem za wypominaniem ludziom ich cech, jak kilka centymetrów mniej, ale u tego konusa trzeba było to zaznaczać wielkimi literami.
— Niech będzie... — westchnąłem zrezygnowany i wyparowałem z pokoju w tempie ekspresowym. Szybki prysznic, ubranie szarawarów z dziurą na ogon, zwykłego podkoszulka i powrót z rękami w kieszeniach do Alexa. Nie miałem pojęcia, co ten szaleniec mógł wymyśleć, ale cóż. Wolę coś robić, niż siedzieć i drgać z powodu nadmiaru energii.
Czekając na kotołapego zjadłem jeszcze trzy ciastka. Albo pięć, albo nawet skończyłem całą paczkę, a pielęgniarka i tak powie mi, że mam lekką niedowagę. Wstałem z łóżka, gdy ten wrócił i wyjąłem spod łózka moje magiczne, czarne pudełko, a zaraz potem otworzyłem je. Teoretycznie zmieścić powinna się w nim jedynie jedna piąta mojej ręki aż do ramienia, ale praktycznie wsunąłem ją tam do ponad trzech piątych. — To teraz tak, podrzucamy najpierw do biurka Mińskiego, nie będzie go przez najbliższe dwadzieścia minut w gabinecie. Potem biegniemy do pokoju Ciszy z niespodzianką dla naszej cudownej Dexomy. — Zacząłem wyjmować z pudełka kilka smaków lubrykantów, od arbuzowego i truskawkowego, aż po czekoladowy, a do tego kilkanaście opakowań prezerwatyw. — Potem resztę, która zostanie możemy oddać do pokoju samorządu, Heather pewnie skorzysta. Tylko nie muszą wiedzieć, że będzie to miedzy papierami.
Zaraz, co? Co się właśnie dzieje? Do tego na moich oczach?
— Dexoma? Prezerwatywy? Lubrykanty? Heather? Co? — Mruczałem ściągając brwi i będąc nieźle wcięty przez zaistniałą sytuację. Chłopak skończył wyciągać rzeczy i spojrzał na mnie z tryumfem w oczach. Pomińmy już fakt tej niesamowitej, magicznej, czarnej skrzynki i spójrzmy na to, co tam było. Dlaczego, co, jak? To jest szkoła, czy burdel? Coraz bardziej zacząłem rozmyślać, gdzie, do jasnej cholery, moi rodzice mnie posłali. — No i przedewszystkim. Miński? Facet, dlaczego to robisz, co my wyprawiamy? — Zerknąłem na niego całkowicie zbity z tropu.
— Foma i Dexter, dbam o ważny aspekt w każdym związku. Lubrykanty są rzeczą potrzebną, w końcu poślizg to ważna sprawa. Jeśli chodzi o Heat to na pewno będzie wiedzieć jak to dobrze wykorzystać. — Zgarnąłem wszystko w ręce i podszedłem do niego. Wepchnąłem mu w ręce kilka lubrykantów i pociągnąłem go za sobą z zamiarem odwiedzenia gabinetu Mińskiego. — A czemu nie Mińsk? Nie wiem co robimy, nie wiem po co, ale będzie śmiesznie. Może nasz dyrektorek kiedyś zaciągnie od siebie jakiegoś ucznia i skorzysta. — Zaśmiałem się, przecież to niemożliwe, co nie?
Spojrzałem na butelki, które w mgnieniu oka znalazły się w moich dłoniach. Chłopak na serio był niespełna rozumu. On chyba zdaje sobie sprawę z tego, że w niektórych wypadkach, gdyby, jak to on określił "Dyrektor zaciągnie ucznia", podchodziłoby to pod pedofilię? Czy nakablowanie tutaj cokolwiek da? Jest możliwość zwolnienia Mińskiego? Mniejsza o to. Westchnąłem cicho i zrezygnowany pokiwałem głową. Niech mu będzie, nie wiem czemu to robię, ale cóż, raz się żyje, może wyjdzie z tego coś śmiesznego.
— To jak, zaczynamy zaraz teraz, czy jeszcze chwilka?
— Teraz, nie mamy za dużo czasu, pośpiesz się. — Pociągnąłem do w odpowiednim kierunku, musieliśmy zaliczyć gabinet Mińskiego jak najszybciej. Po zaledwie dziesięciu minutach wpakowałem się do pomieszczenia i podszedłem do biurka od razu wrzucając kilka paczek prezerwatyw do szuflady, a potem dodając do tego kilka owocowych lubrykantów. — Teraz pokój Ciszy i samorządu.
Dobra, jeśli mam być szczery [moje ulubione określenie ostatnimi czasy], to miałem nadzieję, że chłopak tylko żartuje i w ostatnim momencie powie, że jednak tego nie robimy. No, niestety, jak się okazało, wcale nie robił sobie jaj, a mówił to wszystko na serio i wkrótce przedmioty wylądowały u Mińskiego. Westchnałem głośno, czując jak ogon drga mi ze zdenerwowania. Chłopak tymczasem wydawał się w szczycie swoich sił i szcześcia. Cóż poradzić, może to nauczka na przyszłość, żeby nie zagadywać do marznących ludzi.
— Co my robimy — mruknąłem sam do siebie, podając mu cześć rzeczy, gdy znaleźliśmy się pod drzwiami prowadzącymi do pokoju Ciszy.
— Rozrzucamy ludziom prezerwatywy i lubrykanty po półkach, nie mam pojęcia czemu. — Parsknąłem. Właściwie to naprawdę nie wiedziałem. Zabawa? Nuda? Otworzyłem drzwi od razu przystępując do akcji. Nie zamknęli drzwi, a to był ich błąd. W szafie było pełno derek, jakiś krem do raciczek, nic ciekawego, wszystko zapchane rzeczami jeleniołaka.
Kilka rzeczy trafiło pod poduszkę łóżka Fomy, część do szafy, a reszta do biurka. — Dobra, zmywamy się. Musimy jeszcze zdążyć na obiad.
Przechyliłem głowę widząc poczynania chłopaka, a odwróconymi o ileś stopni uszami nasłuchiwałem tyłów, czy przypadkiem ktoś nie idzie. Ile razy już mówiłem jak głupie i nieodpowiedzialne to było? Mam nadzieję, że dużo, bo było to niezwykle głupie i nieodpowiedzialne, a na domiar złego, dziecinne jak cholera.
— A pokój samorządu? — zauważyłem, no a gdy już ogarnęliśmy i to, z pustymi rękami ruszyliśmy na dół, w celu udania się na obiad. — Co za cudowna zabawa, mam nadzieję, że następnym razem wymyślisz coś bardziej kreatywnego, no i mądrego. — Bąknąłem, zerkając na niego kątem oka.
— Następnym razem zamierzam dorzucić czegoś do wina Mińskiego. Czasem lubi sobie wypić kieliszek wieczorami — podszedłem do tac od razu biorąc jedną i nakładając sałatkę z kurczakiem, oczywiście wygrzebując jak najwięcej kurczaka. Rasa nic nie znaczy, okej? Nie utożsamiam się z nią, zwisa mi. Chyba.
— Jedna ważna zasada w tej szkole. Jak coś ci od początku nie wygląda to nawet nie tykaj, nieważne czy to twoje ulubione danie. Pierwsze wrażenie to decyzja o zdrowiu — zgarnąłem jeszcze kartonik soku jabłkowego i pognałem zająć miejsce.
Zamrugałem kilka razy, jakbym puszczał upośledzone oczka sałatce z kurczakiem, której całą garść nabrał sobie mój towarzysz. Nie wiem, czy mówił serio, czy żartował, co mogło być bardzo prawdopodobne, patrząc na jego zachowanie, ale wolałem się usłuchać tej rady. Również sięgnąłem po to, co dobrał sobie Alex i ruszyłem za nim, zaraz po tym, jak nawaliłem więcej kurczaka od zieleniny i chwyciłem sok pomarańczowy. Prawdopodobnie obaj wyżarliśmy całe mięcho, zostawiając innym samą trawę. Usadowiłem się naprzeciw chłopaka, który już zajadał swoją porcję. Życzyłem mu smacznego i sam zabrałem się za posiłek, który tylko dopchnął żołądek, wypełniony już po brzegi żarciem, które zwędziliśmy tego samego dnia.
— Może mi coś o sobie opowiesz? Chyba znamy się tylko z imienia, a to mało. Ile masz lat? Tu na jednym roku są osoby w różnym wieku. — wepchnąłem do ust pokaźny kawałek mięsa. — Jeśli nie chcesz odpowiadać to okej, ale wiesz. Informacje za informacje, niebieski pisklaku. — Upiłem spory łyk soku i zabrałem się za jedzenie już bez słowa jedynie zerkając na niego co chwilę.
Niebieski pisklaku? Z takim określeniem się jeszcze nie spotkałem. Wpakowałem kolejne liście do ust, zastanawiając się, czy powiedzenie czegokolwiek, jakkolwiek mi zaszkodzi. Niby nie, ale patrząc na tego osobnika wszystko mogło się zdarzyć. Westchnąłem cicho i sięgnąłem po sok, podobnie jak chłopak. Ciekawe, czy dają tu lemioniadę, będę musiał się kiedyś go o to spytać.
— Aurelion Podolski, lat szesnaście, pochodzący ze świata realnego, o ile dobrze się orientuję w nazwach — mruknąłem stukając widelcem o talerz. Absolutnie nie oczekiwałem od niego jakiejkolwiek biografii, mi, w przeciwieństwie to niego, za bardzo na tym nie zależało.
— Czyli jestem starszy, super. W końcu znalazłem kogoś do wydawania poleceń — parsknąłem rozbawiony i znowu napchałem usta jedzeniem. — No to co Pedalski? Jakieś plany na popołudnie? Szkoda byłoby marnować czas, może już powstały jakieś plotki czy coś?
No i właśnie w tym momencie coś mnie strzeliło. Mocno, w tył głowy, włączając tę dziwną lampkę, przesuwając delikatnie wajhę odpowiadającą za życiowego focha i oburzenie.
— Jak mnie nazwałeś? — Spytałem całkowicie ignorując dalszą wypowiedź chłopaka i zaciskając granatowe palce na kartoniku soczku. — Pedalski? — Lekkie skinienie głową, za co dostał szybkie, mocne smagnięcie ogonem po karku. Biczyk chlasnął z tym charakterystycznym dźwiękiem skóry obijanej o skórę, po czym bezwładnie opadł na kolano chłopaka. Obrzucałem go zdenerwowanym, o ile nie nienawistnym spojrzeniem. — Nie nazywaj mnie tak.
— Co to, kurwa, było? — Zacisnąłem ręce na krawędzi stołu. — Będę cię nazywał jak będę chciał, wyrwę ci ten ogon parszywy szczurze. — Wstałem wylewając przy okazji sok, który się przewrócił i podszedłem do niego ciągnąc za wcześniej wspomnianą pseudo kończynę.
Warknąłem, gdy poczułem silny ucisk i pociągnięcie za ogon. Spojrzałem z oburzeniem w błękitne oczy towarzysza, który był równie mocno rozeźlony co ja. Wyrwałem kitę z objęć, jak się wcześniej okazało, starszego chłopaka, ciągnąc go przy okazji do przodu. Przeniosłem chwilowo wzrok na rozlany sok.
— Nie życzę sobie, żebyś tak mnie nazywał, rozumiesz? Znamy się jeden dzień, to, że wpierdoliliśmy razem garść kradzionych przekąsek, że spełniliśmy twoje dziecinne zachcianki odnośnie podrzucania ludziom artykułów erotycznych, nie sprawia, że możesz od razu wymyślać mi takie pseudonimy, które swoją drogą są tak zidiociałe jak ty sam. — Bąknąłem na jednym wydechu. No, prawie jednym.
Następnie tylko wstałem, z potrzebą przejścia się, rozprostowania kolan, które dręczone bezruchem, zaczynały już drgać.
— O chuj ci chodzi? Jak można się wkurwić o głupie przezwisko? — Parsknąłem rozbawiony puszczając jego uwagi mimo uszy. Co on odwala?
— Teraz masz pretensje, ale truskawki to wpierdalałeś zadowolony?! — Warknąłem popychając go do tyłu, zacisnąłem dłonie w pięści, a potem skierowałem w stronę wyjścia ze stołówki.
Popchnął mnie i wyszedł ze stołówki w stanie podobnym do mojego. Warknąłem pod nosem, odniosłem swoją, pustą już, tackę, po czym sam wyruszyłem na obchód po szkole. Byle się rozruszać. Byle uspokoić myśli. Byle nie trafić na tego fiuta. Byle nie trafić na tego fiuta. Byle nie trafić na tego fiu...
Bęc.
Konus odbił się jak piłeczka z kauczuku i prawie obił swoją małą dupcię. Prawie, bo w ostatniej chwili wyciągnąłem rękę, targając go za szmaty. Jakimś cudem utrzymaliśmy równowagę, ale mało brakowało, bym nie runął za nim, lądując prosto na wątłej klatce piersiowej.
Otworzyłem zaciśnięte powieki gdy tylko zorientowałem się, że nadal stoję na ziemi, a nie leżę. I w tym momencie moje życie chyba było żartem. Zapchlony, niebieski chłopak znowu stał naprzeciwko mnie. — Co ty tu robisz?! Łazisz za mną czy co, dziwolągu?!
Uniosłem brwi na słowa chłopaka. Zacząłem się zastanawiać, czy złapanie go, a nie puszczenie wolno, na rychłe spotkanie w podłogą, było dobrym pomysłem.
Dziwolągu. Uśmiechnąłem się słabo na to określenie, jednakże tym razem oszczędziłem sobie dogryzania, czy zastosowania ogona. Po prostu spojrzałem z lekką kpiną na konusa, wymijając go po chwili. Najlepszą opcją w tej sytuacji było chyba zniknięcie w pokoju i przeczekanie tam aż do lekcji.
Nie wychodząc po nic innego.
Do końca szkoły.
— To tyle? — rzucił za mną chłopak. — Nic nie zrobisz? — zdawałoby się jakby jedyne co miał na celu, to szukanie guza i atencji.
— Przepraszam, nie patrzyłem pod nogi. — Odparłem na odchodnym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz