piątek, 11 sierpnia 2017

Kompilacja: [Alex x Aurelion]

Mimo tego, jak bardzo zimno było w tym momencie, po usłyszeniu słów chłopaka i prychnięciu z powodu dojrzenia moich kończyn, poczułem jak pot ścieka strużką przez moje plecy. Schowałem jedną z nóg za drugą i odwróciłem wzrok, czując się całkowicie zawstydzony i dobity. Ponownie miałem ochotę polecieć do pokoju i odciąć sobie kończyny, nie licząc się z prawdopodobieństwem wdania się zakażenia. 
— Po prostu... chodzisz bez czapki, a do tego związałeś włosy. Jeśli się nie przeziębisz, to przewiejesz sobie uszy —dodałem, dalej nie patrząc na rozmówcę i przeskakując przy okazji z nogi na nogę.

— Wątpię, prędzej ty będziesz chory, chodząc boso w śniegu, czujesz jeszcze te łapy w ogóle — Uniosłem brwi w zapytaniu, a potem podszedłem bliżej, zdecydowanie szybciej niż rozkojarzony kociak (przynajmniej tak myślę) mógł zareagować. Zadarłem głowę żeby móc utrzymać kontakt wzrokowy, parszywy był wyższy, ugh! Gdzie tu sprawiedliwość? Niebieski, dziwny, odstający od normy, a do tego wysoki! Brakuje tylko zobaczenie u niego ogona, to byłby już szczyt. Widziałem wiele w ciągu kilku dni pobytu, ale naprawdę, niebieskich pseudozwierzołaków się nie spodziewałem. Uśmiechnął się do niego szeroko, w końcu muszę sprawić wrażenie miłego czy coś? — Chodź, lepiej wracajmy, nie chcę mieć twoich odmrożonych poduszek na sumieniu.

Konus nagle się do mnie zbliżył, z gadką, że prędzej to ja się tutaj rozchoruję. Zmarszczyłem brwi i mentalnie się zaśmiałem, widząc jak zadziera głowę. Dzieliło nas może dziesięć centymetrów, które przy mniejszej odległości dawały nawet spory wynik. Uśmiechnął się, od ucha do ucha, jednakże posiadał on w sobie tę irytującą cząstkę, która przyprawiała mnie o migrenę. Napiąłem mięśnie w geście obronnym, czując się jakby miał mnie zaraz zaatakować [co było absolutnie niemożliwe, tak swoją drogą], ale przystałem na propozycję i zaraz zrównałem krok z chłopakiem, który zgrabnie mnie wyminął. 
— Tak w sumie to trudno znaleźć buty na to coś — mruknąłem po chwili, chcąc rozwiać nieco gęstą, nieprzyjemną atmosferę. Nie lubiłem ich, ale jednak lepiej mieć z kim pogadać przez te trzy lata, bo zamiast wrócić do domu, trafię do psychiatryka. — Jedyne co mi zostaje, to szmaty, ale dużo one nie dają.

To coś? Przecież łapy mimo wszystko były ciekawe, oryginalne i wyróżniały go z tłumu! Posiadał coś czego nie mają inni, a czego zawzięcie szukają. Gdyby przyjrzeć się głębiej miało to naprawdę wiele plusów, bo kto były w stanie podrobić coś takiego?
— Tak właściwie, to zaczęliśmy tą znajomość lekko mówią od dupy strony, nie uważasz? Jestem Alex, może mi miło, a może nie. — Wyciągnąłem w jego stronę, nie ukrywam, skostniałą dłoń. Chęć spaceru i zimno ani trochę ze sobą nie współpracowały.
Do tego padający śnieg, zmoczone nogawki spodni i lodowaty, zaróżowiony nos.
A właśnie, na jaki kolor rumieni się osoba o niebieskiej skórze? W końcu to nierealne, żeby był to różowy. Fioletowy? Granatowy? Muszę go potem o to wypytać, najwyżej będzie bakłażanem.

Uniosłem brwi, widząc siną dłoń Alexa. Przydałoby się zapamiętać to imię, bo znając życie, będzie jednym z nielicznych, które przyjdzie mi poznać. Westchnąłem cicho, zdając sobie sprawę, że nawet drugie pierwsze wrażenie nie za bardzo przekonało mnie do jegomościa, ale z grzeczności uchwyciłem dłoń w swoją, uprzednio ściągając z niej grubą, czarną rękawiczkę.
— Aurelion — odparłem krótko i puściłem rękę jeszcze szybciej, jak ją złapałem. Po pierwsze, chciałem zachować odstęp i przestrzeń osobistą, po drugie, jego palce były tak przeraźliwie chłodne, że im szybciej wetknie je w kieszeń, tym lepiej. 
Nastała cisza. Niezręczna, męcząca. Pociągnąłem nosem, z którego zaczynało już kapać i spojrzałem na łapy, których właściwie nie czułem. 
— To... do której klasy chodzisz? — zadałem tak okrutnie oklepane pytanie, którego każdy się wystrzega. Wspaniale, jestem tak kreatywny i otwarty.

Niemiły Aurelion, to na pewno. Moja ręka gryzie jak biblioteka czy jak? Westchnąłem zrezygnowany i skierowałem szybszym krokiem w stronę akademika, zaczynało się robić coraz chłodniej i ciemniej. Jeszcze napadną na mnie krwiożercze książki, które się wydostały z budynku niedaleko...
— Do pierwszej, dokładniej do Księżyca. — Wzruszyłem ramionami, w końcu to nie było nic co nadawałoby się do ukrycia. — A ty? Nie widziałem cię tu wcześniej, wyrzucono cię tu dzisiaj czy może jednak potulnie przyszedłeś?  — Nie czekając na odpowiedź, podbiegłem kawałek do drzwi i od razu wpakowałem się do budynku. W końcu moja twarz ogarnęło ciepło, a uszy zapiekły od zmiany temperatury.

Pierwsza Księżyca. Czyli ta co ja. Jednak zanim zdążyłem opowiedzieć historię życia, jak to rodzice skazali mnie na te męki, chłopak już dawno był w budynku. Westchnąłem i w kilku susach dogoniłem go. Mokre łapy nie wyglądały dobrze, ale ścierki za bardzo w tym momencie nie posiadałem, więc dokładnie wytarłem je o duży chodnik przy drzwiach. Alex zdążył już rozpiąć kurtkę, ja jedynie zdjąłem czapkę i rozwiązałem szalik, który do tej pory szczelnie otulał moją twarz. Nie czekając dłużej, ruszyliśmy w głąb budynku.
— Także będę uczęszczał do Księżyca. No i tak, dzisiaj zostałem tutaj siłą sprowadzony przez istoty nieznające litości, znane też jako mama i tata. — odparłem, następnie wydając z siebie ciche westchnięcie. - No a ty? Od jak dawna tu siedzisz? — Zdjąłem rękawiczki i wszystko hurtowo wepchnąłem do kieszeni kurtki, którą, podobnie jak Alex, rozpiąłem.

— Umm... — Zmarszczyłem brwi w zastanowieniu, to było dobre pytanie. — Będzie pewnie z tydzień, na pewno będzie z tydzień! Albo pięć dni... Cholera to wie. Mniejsza o to. Chodź, zawiniemy z kuchni coś do jedzenia, a potem pójdę do siebie wypić w spokoju herbatę. — Zsunąłem z ramion kurtkę, zdecydowanie lepiej przegrzać rękę, na której jest ona przewieszona niż całe ciało. Spocone ubrania są fuj.
Poprawiłem kucyk na głowie skoro nie krępował mnie teraz materiał kurtki, a potem zacząłem iść w stronę stołówki. Zdążyłem już zauważyć, że między szesnastą i siedemnastą nikt nie kręci się w pobliżu spiżarni, więc nie powinno być problemu.
Nie czekając na Aureliona otworzyłem po cichu drzwi, a potem wpakowałem się do środka w poszukiwani czegoś dobrego.

Miałem wrażenie, że to co właśnie czyni chłopak jest czymś nielegalnym, głównie dlatego, że skradał się niczym prawdziwy ninja. Ściągnąłem brwi, bo nie byłem do końca pewien, czy chcę włączać się do tej akcji. Czułem jak w kościach mi strzyka, a jelita wariują. Byłem bardziej niż pewien, że coś się stanie, a najprawdopodobniej - złapią nas. O ile jest za co łapać. Rozglądnąłem się po spiżarni, a następnie znowu zerknąłem na buszującego w jedzeniu Alexa, który niezwykle wybrzydzał i co chwila sprawdzał to nowy produkt. Jego kiteczka latała w tę i z powrotem, podobnie jak moje uszy, stojące na straży bezpieczeństwa i pilnujące, czy nikt nie idzie.
— Alex, czy to co robisz... robimy, jest chociaż dozwolone? — spytałem się półszeptem, czując jak ogon zaczyna mi nerwowo latać pod nogawką, przesuwać się to w górę, to w dół, bez mojej kontroli, niczym zupełnie osobny byt.

Przystanąłem wgryzając się w jabłko, przeżułem kąsek i połknąłem go, a zaraz potem zacząłem znowu się rozglądać.
—Nie, raczej nie. Nikt nie pozwala nam tu wchodzić, a czemu pytasz? — wrzuciłem do kieszeni kurtki dwie tubki mleka skondensowanego, opakowanie truskawek, nie wiadomo kurde skąd, jest w końcu środek zimy, wziąłem do ręki, a Aurelion dostał  wepchnięte w dłonie opakowanie ciasteczek owsianych i czekoladowych.
— Dobra zwijamy się zanim ktoś tutaj przyjdzie. Miński by mnie chyba ukatrupił, wszyscy nauczyciele z nim włącznie już mają mnie dość. — Pociągnąłem go w stronę korytarza wcześniej jeszcze dokładnie zamykając drzwi, nikt się nie pozna. — Skoro już byłeś tak miły i poczekałeś to potowarzyszysz mi w zjedzeniu tego wszystkiego?

Po słowach, prawdopodobnie, rówieśnika, zimny pot oblał moje plecy, a ja poczułem się, jakbym wyzionął ducha. On właśnie łamie regulamin, a ja w tym uczestniczę. To mój pierwszy dzień i pierwsze wykroczenie, jak tak dalej pójdzie to wylecę z tej szkoły w trybie natychmiastowym, co, szczerze mówiąc, jest mi na rękę. Zacisnąłem palce na pudełku i szarpnięty przez chłopaka, dalej panikowałem nad tym, co tak właściwie on uczynił. 
— T-tak, tak. Nie ma sprawy — wybąkałem dalej nieco wcięty. Alex się uśmiechnął i pociągnął mnie w stronę pokoi, dalej chrupiąc soczyste jabłuszko. Jak się okazało, zabrał mnie do Odbicia, w którym to przyszło mu mieszkać z dwoma innymi osobnikami. Ściągnąłem kurtkę. — Jak coś, to będzie na ciebie — bąknąłem zerkając na chłopaka, który ponownie obdarował mnie swoim firmowym uśmiechem.

— Jasne, jasne, wezmę to na siebie. Nie panikuj tak, dzieciaku, nikt cię za to nie wyrzuci. Takie coś to pikuś patrząc na to co tutaj się działo w zeszłym roku. Przynajmniej z tego co mi opowiadano. — Usiadłem wygodnie na swoim łóżku przy okazji odwieszając jeszcze kurtkę na krzesło.
— W którym pokoju mieszkasz? Wszystkie powoli jest pełne, więc właściwie wielkiego wyboru nie miałeś, ale dobrze byłoby wiedzieć. — Otworzyłem tubkę z słodkim kremem i przyssałem się od do niej od razu. — Nie krępuj się, siadaj i jedz. Ja zaraz zajmę się herbatą czy coś.-odsunąłem słodkość na odległość zaledwie centymetra od ust, a potem znowu zacząłem pochłaniać skondensowaną dobroć.

Dzieciaku? Dzięki, emerycie, widzę, że ta siwizna nie bez powodu. Jeśli pikuś, to spoko, ale dalej wolałbym nie łamać zasad, nie wiem jak on. Posłuchałem chłopaka i przysiadłem się obok niego, nie chcąc naruszać przestrzeni innych mieszkańców pokoju i natychmiast sięgnąłem po kuszące mnie od początku truskawki. Zerknąłem na zassanego jak rura od odkurzacza Alexa, bo wciąż z uporem maniaka ciumkał skondensowane mleko. Nie wiem czy powiedzenie gdzie mieszkam jest dobrym pomysłem, no ale co mi szkoda. Nie znam nikogo innego i aktualnie zaprzeczam sam sobie, żrąc ukradzione jedzenie z jednym z nadnaturalnych, których przecież miałem omijać szerokim łukiem. Czemu więc mu tego nie wyjawić?
— Tak właściwie to w pokoju Zegara... Z tego co mi wiadomo miałem być tu, ale zaszła pomyłka i wylądowałem tam — mruknąłem ciszej, wpychając do buzi drugą truskawkę. Smakowały nietypowo, jakby nafaszerowane czymś nowym, nie chemią, a rzeczą bardziej magiczną. — Aktualnie siedzę tam sam. — Przesunąłem się lekko, a ogon kolejny raz wbił mi się w udo, sam przy tym cierpiąc. Wstałem podirytowany i sięgnąłem ręką do tyłu. — Przepraszam, muszę się poprawić — mówiąc to, wepchnąłem dłoń pod materiał i z syknięciem wyciągnąłem ogon, który był nieźle upocony, a do tego poobijany. Co za ulga.

Odłożyłem tubkę i sięgnąłem po moje ukochane ciasteczka owsiane, nic ani nikt nigdy ich nie pobije. Co prawda te były jakieś kupne czy cholera wie co, ale jeszcze zwerbuję kogoś do upieczenia mi takich domowych. Nie ma innej opcji.
Przyglądałem się przez chwilkę chłopakowi nieco zdziwiony. Powariował? Tu każdy chodzi w ogonem na wierzchu, a nawet z czarnym odbytem jak to jest w przypadku jeleniołaka. Biedny, nawet nie wie, że derka mu się w ciągu dnia podwija. Ciekawe co by było gdyby nagle zobaczył jakąś atrakcyjną łanię? Przecież tego derka mu nie przykryje. Przestałem przez chwilę przeżuwać, o czym ja do kurwy myślę? Potrząsnąłem lekko głową na boki. -Nie, nie, nie. Co ty wyprawiasz? Chcesz zostać z łysym, niebieskim badylem nad dupą?-parsknąłem śmiechem. -Po co go chowasz? Tu nikt nie zwraca na to uwagi, tylko lepiej trzymaj go blisko, szkoda byłoby go przytrzasnąć drzwiami. Możesz poprosić którąś z dziewczyn o przerobienie spodni na takie z dziurą w odpowiednim miejscu, to byłoby najwygodniejsze rozwiązanie.-wzruszyłem ramionami, nie to, że martwiłem się o jego ogon, po prostu nie chciałem używać drzwi z śladami krwi.

Uniosłem brwi po słowach chłopaka.
— Nie chowam go bo się go wstydzę. — Przytuliłem kitę i pocałowałem niebieską skórę. — Chowam go dlatego, bo lubi mi się majtać bez kontroli, a w czasie drogi jest to upierdliwe jak mało co. Przecież ja tego cudeńka nie zamieniłbym na nic w świecie! — powiedziałem, pożerając kolejną truskawkę i zawijając włosy z końcówki ogona na palec. Dodatkowa kończyna mimo tego, że nowa, stała się już nieodłączną częścią mojego życia, a wizja zniknięcia tego bicza, przyprawiała mnie o gęsią skórkę i łzy. Podciągnąłem łapy na materac, otuliłem kolana ręką i ponownie zagarnąłem kilka truskawek. Wyjątkowo smaczne i uzależniające, jak zawsze. Brakuje tylko czekolady i afrodyzjak jak ta lala. Niestety tabliczki samej w sobie nie było, więc zostało mi tylko złapanie kakaowych ciasteczek i pochłanianie je wraz z owocami. — A co do spodni, to mam już takie, mama zareagowała jako pierwsza i pomyślała o tym przed kimkolwiek innym. Co ja bym zrobił bez tej kobiety. — Oblizałem palce i wytarłem je w koszulkę, a ogonem chlasnąłem o materac. — To jak, herbatka?

Westchnąłem, krzycząc w duchu na niego żeby zdjął te łapy z łóżka, skurczybyk mi rozerwie pościel, a na dobre serce Mińskiego nie ma co czekać, nowej nie dostanę. Oddychaj, Alex, zaprosiłeś go to teraz bądź grzecznym chłopcem, nie krzycz, oddychaj, oddychaj do cholery. Przymknąłem oczy na chwilkę słuchając go jednym uchem, a otworzyłem dopiero gdy zapytał. — Właśnie miałem iść ją zrobić, jaką sobie życzysz? Nicodéme na pewno się nie obrazi, gdy sobie pożyczymy. — Wstałem i zrzuciłem z ud okruszki na zmienię, dopiero na części Laventego oczywiście, biedny, całe życie tyłek do ściany. Zgarnąłem porcję czarnej herbaty i odwróciłem się w stronę kotopodobnego.  — Chodź, wybieraj.

Uśmiechnąłem się widząc, że zrzuca okruszki na podłogę. Moja krew. 
— Tak szczerze to mi obojętne, byle była łyżeczka cukru, albo kostka, zależy co macie. —Uśmiechnąłem się delikatnie do chłopaka. Aż sam się zdziwiłem, że stać mnie było na taki gest. Alex nie wydawał się być straszną, krwiożerczą bestią, a raczej miłym, nieco wrednym chłopaczkiem o jeszcze gorszym grymasie twarzy. Ponownie się odwrócił i ruszył nalać wody do czajnika, wcześniej przygotowując kubki. Poczułem ucisk w żołądku, bo nie wyglądało na to, by ktoś jeszcze miał dołączyć do mojego pokoju, bo z tego co opowiadali mi rodzice miałem być jednym z ostatnich uczniów łapiących się na rocznik, co oznaczało cały rok samotnych, ciemnych i strasznych nocy. Skuliłem się jeszcze bardziej. Nie lubiłem nadnaturalnych, ale mieszkanie w całkowitej samotności nie było przyjemne. Warto mieć kogoś blisko siebie, nawet jeśli nie darzy się tej osoby sympatią, jest po prostu miło. 
Tak bardzo zagłębiłem się w nieprzyjemnych myślach, że nawet nie zauważyłem chłopaka wystawiającego w moją stronę kubek z ciepłym napojem. 
— Dziękuję. — Odebrałem naczynie i powąchałem napar. — Mmmmm-mmm! Pachnie pysznie, jaka to? — Zerknąłem na niego z delikatnym uśmiechem, starając się rozwiać chmurę czarnych myśli.

Cały czas zerkałem na chłopaka. Jego twarz co chwilę wyrażała inną emocję, od radości, po niepewność, strach, zmartwienie, a znowu na zachwycie kończąc. Co takiego mogło mu przejść przez myśli w tak krótkim czasie? Zresztą, nie ważne. Ostatnią z emocji tłumaczyła otrzymana herbata, a reszta? Jeszcze do tego dojdę.
— Zwykła czarna, z dodatkiem aronii. Łyżeczka cukru tak jak chciałeś, oczywista oczywistość.-usiadłem znowu na swoje miejsce i sięgnąłem do pół pustego pudełka truskawek. — Co takiego chodzi ci po głowie? Jesteś strasznie rozemocjonowany.

Zamrugałem kilkukrotnie, będąc nieco zbity z tropu jego słowami. Podrapałem się po karku i nie przestawałem się uśmiechać w jego kierunku. Czy naprawdę, aż TAK, było widać moje odczucia w tym momencie? Moja mimika była tak łatwa do odczytania? Absolutnie nie chciałem mówić mu, o co chodzi, głównie ze względu na brak zaufania, niechęć, aby ponownie wyjść na tak zwanego "cipeusza", no i przede wszystkim - nie chciałem mu zaprzątać głowy swoimi pierdołami, bo sam ma swoje sprawy, swój koniec nosa, swoje zmartwienia. O ile moją sprawę można było nazwać zmartwieniem. Chrząknąłem cicho, a mój ogon zadrżał. Czułem to, bo zachowywał się w takich momentach jakby miał wbudowany wibrator.
— Nic, nic, po prostu denerwuję się nieco wizją uczenia się tu - wyszczerzyłem ryło... trochę krzywo, ale jednak. — Nie przejmuj się, przejdzie mi, to całkowicie normalne, gdy przenosisz się do nowego miejsca. — Machnąłem lekceważąco wolną dłonią, a grymas nie schodził mi z twarzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis