— O, ja też mowoznastwo. No i samoobrona z... Czekaj. Co ty właśnie powiedziałeś?!
Rada. Praca w Radzie na kilka dni, żeby spłacić dług za kuralet. Brzmi logicznie, na pewno lepiej niż bycie służącą i bieganie w skąpych sukienkach. Tylko pytanie, czy nadaję się do takiego siedzenia w papierach? Trzeba będzie pogadać z ojcem, on pływał w wydrukach, finansach i wszystkich tych rzeczach od dzieciństwa, nie z przypadku założył własną firmę i nie z przypadku odniósł sukces. Chociaż, z drugiej strony, prawie zawsze, kiedy odwiedzałam pokój Rady, większość ze sobą rozmawiała albo się obijała. Może to nie jest aż takie trudne? A może pracowali po nocach, żeby nikt nie wiedział, że się przemęczają?
— Powiedziałem, że Heather potrzebuje kogoś do pracy, a to mogłoby pomóc w spłacie kuraletu. — Uśmiechnął się.
Okej, może powinnam się zgodzić? Jak duże jest prawdopodobieństwo, że niczego nie zepsuję? Jak mała jest szansa, że wszystko pójdzie po mojej myśli i nie wciągnę ich w jeszcze większe kłopoty, niż do tej pory? Mimo wszystko, nie mam wyboru.
— Okej, idę na to — powiedziałam tonem bardziej zdecydowanym niż zwykle. — Idziemy!
Odłożyłam gazetkę na miejsce, chwyciłam Jamesa za rękę i pociągnęłam go do wyjścia, co zapewne wyglądało komicznie, bo był dużo wyższy. Opuściliśmy bibliotekę (a szkoda, czas znowu zaczął pędzić i trzeba było się dostosować) i szybkim krokiem przeszliśmy pod drzwi Rady. Zatrzymałam się gwałtownie, wzięłam głęboki oddech i zapukałam. "Proszę", odpowiedział mi jakiś bliżej niezidentyfikowany głos. Stanowczym ruchem nacisnęłam klamkę i wparowałam do środka.
— Wiem, co zrobię, żeby się spłacić! — wypowiedziałam, głośniej niż zwykle.
Cóż. Te słowa w najbliższym czasie mogły okazać się przepustką do raju albo ostatnim gwoździem do trumny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz