Niesamowicie nudny dzień. Niedziela, brak lekcji, większość pozamykana w swoich pokojach, niektórzy w mieście. Nie miałam ochoty wybierać się nigdzie dalej, dziwne zmęczenie doskwierało mi już drugi dzień i prawdopodobnie padłabym na jakiejś ławce. Pomimo mojej obietnicy, w ogóle nie spieszyło mi się, żeby znaleźć pracę, chyba nie byłam stworzona do takiego zobowiązania. Ugh, trzeba będzie się nieźle zdeterminować i odłożyć popołudniowe drzemki. Wstałam i poprawiłam poduszki, uśmiechając się do Jocelyn siedzącej na sąsiednim łóżku, po czym bez słowa opuściłam pokój z zamiarem pójścia do stołówki na śniadanie.
Pomieszczenie świeciło pustkami, jedynie jakaś osoba (z daleka nie byłam w stanie stwierdzić nawet płci) siedziała w kącie, jedząc z prawie pełnego talerza. Podeszłam do stolika z rozłożonymi przyprawami i wzięłam ze sobą sałatkę, tę, co zawsze, i ruszyłam w stronę ucznia.
— Mogę się przysiąść? — zapytałam, kiedy znalazłam się tuż za nim. Zignorował mnie. Hmm, te czarne włosy...
— Mogę się przysiąść? — powtórzyłam, nieco zirytowana. Tym razem obrócił się w bok, nadal nie spoglądając za siebie. Podeszłam bliżej.
— Mogę. Się. Przysiąść? — Znowu zero reakcji. Dość mocno zdenerwowana stanęłam dokładnie przed nim i wymierzyłam stopą w jego łydkę.
— Do cholery, Dexter, nie ignoruj mnie! — warknęłam, patrząc mu prosto w oczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz