poniedziałek, 8 maja 2017

Wprowadzenie: Jocelyn

Od razu po przyjeździe na uczelnię wyrwałem klucz do swojego pokoju oraz dokumenty nowych uczniów z rąk zdezorientowanej Heather, burcząc w jej stronę marne i nieszczęśliwe "hej" świadczące o moim doskonałym nastroju. Następnie skierowałem się do sypialni, starając się przy tym nie wpaść na szanownego pana Davona, który zaraz po chłodnym przywitaniu najpewniej zacząłby robić mi wykłady o punktualności oraz obowiązkowości, na co akurat ochoty nie miałem. Po minucie zbiegania po schodach z pokoju samorządu wparowałem gwałtownie do swojego i nie zdejmując czarnego płaszcza czy kolorowego szalika, rzuciłem niedbale dokumenty pierwszoroczniaków na losowe biurko znajdujące się w pomieszczeniu, a sam padłem bezwładnie na łóżko znajdujące się najbliżej mnie. Kilka razy przerzuciłem się z jednej strony na drugą, powierciłem się trochę, pomachałem nogami, by przybrać jak najwygodniejszą pozycję. Nie podejrzewałem, że materace w akademickich pokojach w ogóle mogą być miękkie czy nie mieć wystających z nich sprężyn. Zasłoniłem dłonią oczy, starając się zablokować dostęp oślepiających promieni wpadających przez okno z naprzeciwka. Po chwili wypuściłem głośno powietrze z płuc i, chcąc nie chcąc, wkrótce musiałem podnieść się z łóżka. Powoli, nie spiesząc się nigdzie podszedłem do biurka, a następnie chwyciłem za dokumenty nowych uczniów. Usiadłem na krześle i założyłem nogę na nogę, uważnie przeglądając kartę pierwszej osoby. Zmarszczyłem brwi, gdy dotarłem do wyrazu "zwierzołak". Choć nie należę do osób popierających niewolnictwo, wręcz uważam to za niezbyt przyzwoity wymysł swojej i innych ras, to nie spodziewałem się, że na uczelni pojawi się ktoś... nie położony tak wysoko w hierarchii jak reszta. Wzruszyłem jedynie ramionami, w końcu niezbadane były wyroki cesarza. Przeciągnąłem się leniwie i nie spiesząc się nigdzie, wyszedłem z pokoju wraz z potrzebnymi rzeczami. W końcu udało mi się wydostać na zewnątrz. Odetchnąłem głęboko świeżym powietrzem i rozejrzałem się w poszukiwaniu pierwszoroczniaka. Wkrótce moim oczom ukazała się ognista czupryna dziewczyny. Choć sam nie jestem wyjątkowo wysoki, to można stwierdzić, że zdecydowanie górowałem nad nową uczennicą. Po chwili zauważyłem jej ogon. Długi, puszysty, rudy ogon z białą końcówką. No tak.
– Jocelyn O`Connor? – zapytałem, podchodząc do niej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis