wtorek, 16 maja 2017

Od Fomy CD Dexter

Do czego mogłem porównać ten szczególny atak? Do porwania przez lawinę. Zostałem wręcz zawalony informacjami, wszystkie księgi z informacjami w moim umyśle runęły wraz z półkami, które już od dłuższego czasu przyczepione do ściany były obluzowanymi gwoźdźmi. To była kwestia czasu, zanim zaczną spadać na ziemię, Dexter tylko przyspieszył ten nieunikniony proces. Z tego duszącego trzęsienia ziemi wyrwał mnie on. Chwycił za dłoń, przyciągając do siebie, spojrzał głęboko w oczy. Kontakt z jego skórą zadziałał jak katalizator, znowu porwał mnie ocean. Tym razem ocean nie był jednak oceanem, a tłumem ludzi idących bez celu przed siebie. Byli bezosobowymi cieniami bez twarzy, jednak dało się rozróżnić pomiędzy nimi kobiety i mężczyzn. Szybko wróciłem do teraźniejszości przywołany okrutnym, rozdzierającym bólem. Posłałem szybką i cichą myśl "ratuj" w jego kierunku, mając nadzieję, że wyłapie ją w tej lawinie. Wrzasnąłem, próbując wyrwać się z żelaznego uścisku. To coś paliło, rozsadzało, drążyło. Moje kolana stały się miękkie, ledwie utrzymywałem swój ciężar w górze. Jakby ktoś przyłożył wiertło do mojego czoła i zaczął wiercić. I wiercić. I wiercić. Ból mnie sparaliżował, wkradł się w każdy zakamarek umysłu, szukając i szukając, znowu wiercąc dziury w ścianach na półki z księgami, porządkując emocje. Wrzasnąłem po raz drugi. Chwilę później po raz trzeci, po moich policzkach popłynęły łzy. Sparaliżowany ja nie mogłem nic zrobić, ewentualnie znowu zanurzyć się w tajemniczym, kuszącym oceanie, który pojawiał się po kontakcie fizycznym. Czułem, jak Dexter, choć starał się być delikatny, wyrywał wrośnięte w grunt mojego umysłu myśli i znowu układał je na półkach. Był chłodny, a zarazem parzący, szorstki i suchy, mokry i obślizgły, starający się dostać wszędzie, gdzie mógł coś naprawić. Poczułem metaliczny smak w ustach. Krew? Może coś uszkodził?
Trwało to wieczność. Sekundy stały się miesiącami, minuty dekadami. Czas wokół nas zdecydowanie zwolnił, co zbytnio mi się nie podobało. Wrzasnąłem, czwarty już raz. Miałem wrażenie, że dopiero co zjedzone przeze mnie czekoladowe ciasteczka za chwilę wylądują na doskonałej koszuli Dextera. Należało mu się, w końcu był nieproszonym gościem w moim umyśle. Poczułem, jak przed oczami robi mi się ciemno...
I w końcu się wycofał, wyczuwając moment. Po cichu, delikatnie, przepraszająco, jak robi to pies, który dopiero co rozerwał ulubioną poduszkę jego pani. Mrugnął kilka razy, zamknął oczy, wziął głęboki oddech. Wyglądał na zmęczonego walką z cudzym umysłem, w końcu puścił moją rękę...
Złapałem łapczywie kilka oddechów, dotleniając mózg i od razu po tym podniosłem dłoń, która chwilę później wylądowała na policzku Dextera, zostawiając czerwony ślad na bladej skórze. Nie szczędziłem mu bólu, to i tak nie miało porównania z tym, co przeżyłem kilka chwil wcześniej. Byłem oburzony. Bez żadnej kontroli, zasad czy instrukcji, gwarancji czy pozwolenia wszedł sobie do mojego umysłu, jakby był u siebie w domu. Nie znał mnie, nie wiedział, czego mógł się spodziewać, przysporzył mi przy tym piekielnego bólu, od którego robiło mi się niedobrze.
– Jak mogłeś?! – warknąłem, opadając bezwładnie na krzesło nieco zmęczony przeżyciami sprzed chwili. – Wyglądałeś, na nieco bardziej rozsądnego. Wydaje mi się również, że na dzisiaj powinniśmy skończyć. Dobranoc, miłej nocy życzę.
Wstałem gwałtownie i ruszyłem w kierunku drzwi. Zatrzymały mnie jednak kolana z waty, które od razu po podniesieniu się z krzesła ugięły się pode mną, zdradzając mnie. Upadłem na ziemię praktycznie bezwładnie. Jęknąłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis