Zostałem przykryty ciepłą kołdrą. Otworzyłem na dosłownie chwilę oczy, skomląc coś niezrozumiałego w stronę mojego kompana przygód ostatniego dnia, już zdecydowanie bez jakiejkolwiek świadomości. Ten przyklęknął przy łóżku i wymamrotał kilka słów, których znaczenie o tej godzinie trudno było mi odgadnąć. Ma ładny, aksamitny głos...
Usłyszałem ciche skrzypienie drzwi, a słabe światło z korytarza przestało oświetlać moją twarz. Zasnąłem bez problemu, co zdarzało mi się niezwykle rzadko, bo często nawet liczenie owiec przeskakujących przez płot mi nie pomagało (jakby komukolwiek to pomagało).
Ku mojemu zdziwieniu noc była wyjątkowo spokojna, bez koszmarów, a przynajmniej ich nie pamiętałem, bez skończenia z mokrą koszulką od potu, czy bez zaplątania się w pościel i obudzenia się na podłodze. To... wyjątkowo dobrze.
Odszukałem ręką moje okulary leżące na półce obok łóżka, myśląc przy tym, że powinienem zmienić je na soczewki... Nawet nie zauważyłem, kiedy je zdjąłem. Podniosłem się do pozycji siedzącej i założyłem szkła na nos, a następnie rozejrzałem po pokoju. Pomarańczowy ręcznik wisiał spokojnie na kaloryferze (co musiało oznaczać, że Dexter przed wyjściem z pokoju musiał go odkręcić, sugerując się również po dosyć przystępnej temperaturze pokoju), a kosmetyczka leżała tam, gdzie powinna się znajdować. Sięgnąłem telefon, chcąc sprawdzić godzinę. Czternasta.
Oh.
Przespałem cały ranek, a zajęcia już od dawna trwały. Chciałem się zerwać z łóżka i zacząć w pośpiechu ubierać mundurek, gdy poczułem, jak mięśnie, które wczoraj były jeszcze pospinane, dały mi o sobie znać. Ból porównywalny do zakwasów po dobrym treningu, niby nie przeszkadza, a ruszyć się trudno. No tak, byłem zwolniony i nie powinienem ruszać się z łóżka. Nie powinienem.
Usiadłem na łóżku, zastanawiając się, co począć. Teoretycznie mógłbym po cichu i niezauważalnie wykraść się z pokoju by wydostać się na świeże powietrze, jednak zestresowany i zdenerwowany Dexter nie był rzeczą, którą chciałem tym osiągnąć. Zrezygnowałem więc z mojego pomysłu na rzecz poczytania książki... lub gry na klarnecie. Wstałem powoli z łóżka, kierując się w stronę z okna. Poruszałem się jak sześćdziesięcioletni mężczyzna z laską w dłoni, jednak tak jak zawsze moje kroki były ciche, przepełnione baletową starannością i gracją. Otworzyłem okno, chcąc wpuścić trochę świeżego powietrza do pokoju. Zerknąłem, czy coś ciekawego działo się przed budynkiem szkoły. Ostatni uczniowie wracali właśnie z przerwy obiadowej, unikając słońca jak ognia i kryjąc się w cieniu...
Usłyszałem pukanie do drzwi.
– Proszę – oznajmiłem, obracając się w ich kierunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz