James siedział pomiędzy nami jak piorunochron, oddzielający dom od burzy. Nie wiem czy bardziej przerażało mnie to porównanie, czy fakt, że żyły na rękach Heather nadal nie należały do najbardziej wyleczonych. Jej lewa dłoń dodatkowo pokryła się setką bladoniebieskich linii, które próbowała zakryć pożyczoną od Jamesa parą szarych rękawiczek. Dziewczyna uparcie próbowała mnie ignorować, mimo wyraźnych prób nawiązania nici porozumienia. Szlag, aż tak mocno go bolało? Nie sądziłem, że... A zresztą, Heath nawet nie wyglądała na chętną do rozmowy z Jamesem. Nienawidziłem się z nią kłócić, nazbyt przypominało to stan zimnej wojny, pomiędzy dwoma obozami, z czego wystawienie białej flagi wiązało się z wizją rozstrzelania przez oponenta. A blondyn trwał jako uprzejmy, sprawny negocjator, który na końcu i tak oberwie, bo znalazł się w złym miejscu o niewłaściwej porze. Nagle złapałem jej zmęczony wzrok, widząc, że kiwa głową i się podnosi, sam jej zawtórowałem. Kilka minut później wracaliśmy już do pokoju Fomy wraz z ciepłym, parującym obiadem, który zdawał się być lepszy niż większość żarcia, jakie kiedykolwiek widziała stołówka. Jakim cudem...?
– Kucharka była bardzo smutna, że nowy uczeń jest już chory – poinformowała mnie tylko Heather z delikatnym uśmiechem. – Poprosiłam ją o przetrzymanie lepszej porcji, żeby szybko siły odzyskał. – Prychnąłem, słysząc jej odpowiedź.
– Mogłem ci pomóc – wymamrotałem.
– Tak jak pomogłeś jemu, oczywiście? – parsknęła. – Dexter, musisz nauczyć się. że w niektórych sprawach użycie czegoś specjalnego nie jest wymagane. Co powiesz na zwyczajne bycie miłym? – Nie odpowiedziałem, bo doszliśmy już do pokoju chłopaka.
– Proszę. – Usłyszeliśmy i weszliśmy.
– Mamy dla ciebie coś na ząb, pewnie nie jadłeś. – Mamy, nie mam, czyli nie jest aż tak wściekła już. Tyle dobrego. – Jak mięśnie, bolą?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz