— Tak... mi się wydaje? — mruknął pod nosem, doganiając nas, choć zwolniliśmy nieco tempa. Głównie dlatego, żebym ja nie musiała biegać za Dexterem w swoich pantoflach, bo chłopak leciał jak na złamanie karku. No, miał zdecydowanie większe nogi i robił większe kroki, więc w sumie nic dziwnego, że czułam się jak surykatka goniąca za żyrafą. — A teraz czy mogę prosić o powtórzenie, ciut spokojniej i czy możemy się wrócić po jakiekolwiek odzienie wierzchnie, bo leje jak z cebra, a i ja, i wy, nie jesteśmy jakkolwiek ochronieni przed deszczem. No może jedynie te wasze stylowe kalosze w jakikolwiek sposób zadziałają, choć nie wiem, czy nie naleje się do nich woda — stwierdził, chyba przyglądając się po trochu naszym butom.
Nasza ferajna zdecydowanie z daleka musiała wyglądać śmiesznie, tym bardziej, że Dexter pośpieszył się z założeniem hełmu i rękawic, na co mogłam tylko pokręcić z niedowierzaniem głową.
— Dyrektor Mińsk wylosował ciebie do pomocy w pozbyciu się skrzatów ogrodowych — skłamałam gładko, starając się brzmieć naturalnie i nawet na moment nie mrużąc oczu. — Ogółem cholery jedne zadomowiły się w altance przy jeziorze. Jeżeli jeszcze tam nie byłeś to świetnie, przy okazji jeszcze posprzątać mamy, to ci wszystko pokażemy, gdzie ogniska, gdzie grilla i tak dalej, co tam może wyprawiać — kontynuowałam, prowadząc chłopaków ubitą, jednolitą ścieżką prosto przez las. Po kilkuminutowej wędrówce dotarliśmy na skraj zalesionego terenu, który ustępował spokojnej, kolorowej łące. Hmm, może już nawet jakieś grzyby będą, to moglibyśmy potem poszukać.
Byliśmy kilkanaście metrów od altany, osłonięci nieco większymi krzakami, ale i tak z naszej pozycji słyszeliśmy wyraźnie popiskiwanie skrzatów. Małe chochliki wyły, warczały i chyba kłóciły się same ze sobą.
— No to przebieranki — mruknęłam, zaczynając zakładać ogrodniczki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz