Może nie zrobiliśmy najprzyjemniejszej pod słońcem rzeczy nowemu uczniowi, ale brać studencka w trudnych chwilach powinna się integrować, prawda? Przynajmniej to sobie wmawiałam, gdy zapukałam razem z Dexterem do drzwi pokoju szanownego Asu. Jeszcze z nim przyjemności osobiście nie miałam, Dex jedynie wprowadzał, a znając mojego drogiego przyjaciela, to już dawno zaprzepaściliśmy wszelkie szanse, żeby Asu uważał samorząd za coś wartościowego. Dlatego czym prędzej należało go wykorzystać jako darmową siłę roboczą czy cokolwiek. Mój plan miał wiele luk logicznych, ale łatwiej wyjaśnić się nie dało, jak mamy brać kogoś do okropnej roboty, lepiej niech to będzie ktoś, to z założenia już i tak nas pewnie nie lubi. Minimalizacja strat.
W dłoni trzymaliśmy torby ze specjalistycznym sprzętem, który wręczył nam Mińsk. Nędzne, ogrodowe rękawice raczej nie dadzą rady ochronić nas przed skrzacimi zębiskami, ale przynajmniej do późniejszego sprzątania jakoś ułatwią zbieranie wszystkiego do kupy. Dostaliśmy też w miarę sensowne kalosze, gorzej z ich rozmiarem, bo najmniejsza para była za duża nawet na Dextera, który chodził normalnie w kajakach, więc tym gorzej dla mnie i prawdopodobnie Asu. Chociaż kij wie, jaki on miał numer buta. Do tego mieliśmy jeszcze hełmy ochronne na głowę, porządne robocze ogrodniczki również kilka rozmiarów za duże i nasza ekipa była gotowa na wojnę.
No, jak już wyciągniemy ostatniego członka. Jak tylko otworzyliśmy drzwi, Dexter złapał chłopaka i pociągnął go w naszą stronę, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
— Altanka, skrzaty, zostałeś wylosowany z puli studentów do pomocy, będziemy wykurzać skurczysynów. Najprawdopodobniej mają wściekliznę, więc pilnuj łachów — wcisnął mu w dłonie jedną z siatek — bo nie mamy czasu na późniejsze latanie z tobą po lekarzach. Capiche?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz