niedziela, 2 września 2018

Klub Lornetkowy [4]

— Jeżeli dostałbym jakąkolwiek szansę, pozbyłbym się ciebie w ciągu trzech sekund. I to tylko dlatego, że tyle zajmie mi powiedzenie: "Proszę, zabierzcie ją!" — Przewróciłam oczami, kiwając głową i mrucząc „Tak, tak”. Bo kto by go zasypywał wiadomościami i słał upierdliwe, małe kukły, które się rzucają? No, kto go będzie dręczył, jak mnie zabraknie na tym świecie?
— ...Jestem perfekcyjnym przewodniczącym, normalnie przynoszę ludziom mannę z nieba i szansę na zaliczenie semestru. Lepiej mi powiedz, jak ty tam sobie radzisz i gdzie jest moja lornetka, poczujmy się jak za starych, dobrych czasów. — Mimowolnie się uśmiechnęłam pod nosem, bo zdecydowanie mi tego brakowało i nawet jeżeli chciałam niczym Izel zacząć opierdzielać go za tego papierosa, to brakowało mi tego idioty.
— Wątpię, żebyś wymienił moje ciało na nędznego cukierka, ale oddanie organów na przeszczep popieram. Resztę możesz oddać głodującym kanibalom, złożyć w ofierze siłom nieczystym albo najzwyczajniej w świecie nawieźć ziemię. — Wygrzebałam z jednej z większych wewnętrznych kieszeni bluzy lornetkę i założyłam mu ją na szyję. Brakowało nam tylko par niczym z brazylijskiej telenoweli, o które moglibyśmy się zakładać. — Radzę sobie doskonale, perfekcyjny przewodniczący, manna z nieba mi nie potrzebna. Może jedynie z Krzysztofem sobie nie radzę, bo robi mi sceny zazdrości o gwiazdę jego serca, ale to nie pierwszy i ostatni raz. Przynajmniej w tym życiu. — Bo na uczelni to kij wiedział, jak bywałam, to Krzyś spał, coby spokój był i żeby mnie nie ugryzł parszywy, kochany robal. Chyba nigdy nie zostałam w żadnej szkole do końca. Kiedyś przychodzi ten pierwszy raz. — Dziękuję, że przyszedłeś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis