Nigdy w swoim życiu nie zrobiłam tak krzywego i pokracznego wianka jak ten, który sobie założyłam na głowę, ale cóż, przeklęte, drżące dłonie. Co nie zmieniło faktu, że zrobiłam więcej, a szkoda było je porzucać na zwiędnięcie na trawie, więc wkładałam je na głowę wszystkim, których spotkałam. Izel się przestraszyła, Yevgeni potknął się o własne nogi zaskoczony [chyba to nie było dobrym pomysłem], jego siostra podziękowała i zgarnęła go z podłogi, Vene wzięła dwa, ktoś jeden wyrzucił i tak jakoś szło, dopóki nie została mi jedna korona z kwiatów. Rozejrzałam się, żeby poszukać osoby, która dostąpi zaszczytu założenia ostatniego wianka. Zwycięzcą okazał się być zielonowłosy chłopak, który nie wyglądał na najbardziej zadowolonego z życia, więc zasłużył przynajmniej na wianek. Poza tym ładnie mu było.
— Hej. — Po tym jak mu wcisnęłam koronę na głowę, klapnęłam obok niego, unikając powiedzenia „dzień dobry”, skoro jego mina ewidentnie mówiła, że ten dzień dobry dla niego nie był. — Coś się stało? — spytałam, mimo że to nie powinna być moja sprawa, ale w ostatni rok powinnam się przynajmniej obudzić, zagadać, poznać ludzi [nie przez wciskanie im imbryków oraz filiżanek z herbatą, bo raz chyba ktoś uciekł. Nie pamiętam, ktoś inny się ze mną napił], ogólnie żyć. A jak mogłam przy tym porozdawać kwiatki, to czemu by nie? Niektóre rzeczy się po prostu nie zmieniały.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz