sobota, 1 września 2018

Klub Lornetkowy [2]

Czas mijał, łamałam drugą czekoladę i już byłam przekonana, że jednak przytyję i będę musiała zapieprzać, żeby spalić te kalorie. Ale przyszedł. Przyprawił mnie o cholerny zawał, ukradł mi czekoladę, miałam ochotę go zamordować, ale przyszedł. Przynajmniej przytyć mi nie pozwolił.
— Co tam, Venka? Jakieś wieści z domu? Szukasz najkrótszej drogi powrotnej na dół, że się tak wychylasz? W razie czego mam całkiem sprawne ręce do wypychania ludzi za barierki, wystarczy tylko poprosić. — Ściągnęłam jego łapę ze swoich oczu, fukając ze złością i odwróciwszy się w jego stronę, mocno trzepnęłam go w ramię. Dlaczego w ogóle go lubiłam? Nie wiem.
Usiadłam na barierce, podpierając się rękoma i przewróciłam oczami.
— Śmiało. Jeszcze za mną tak zatęsknisz, paskudo, że wynajmiesz nekromantę, żeby przywrócił mnie do życia — powiedziałam, uśmiechając się krzywo i zmrużyłam oczy, spoglądając na niego z dołu. — Jedynie groźby brata, że umrze przeze mnie śmiercią głodową, jeżeli ja, wyrodna siostra, która go nie kocha, nie wrócę. Mało przekonujące, skoro wysłał mi list poplamiony cynamonem i karmelem — dodałam po dłuższej chwili, parskając śmiechem na myśl o Allenie piszącym do mnie wiadomość i jedzącym ciasto jednocześnie.
— A u ciebie? Jak sobie radzisz? Nie utonąłeś jeszcze w papierach? — Wcisnęłam mu w dłoń puszkę coli, zastanawiając się, czy nie odzyskać swojej czekolady, ale zrezygnowałam. Już i tak prawie całą pożarł, więc zaczęłam łamać kolejną tabliczkę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis