Łomot, krzyki, wrzaski. Nie wiadomo co się tam dzieje, firany się u mnie bujają, żyrandol się trzęsie, a uwagi to nie daj Karmo zwrócić, takie tam towarzystwo. Nivan się wyżywał, tak można to streścić. Ostatnia chwile w szkole, to co, uznał, że bajlando, jak ma się bawić, to po całości i spróbuj go ktoś zatrzymać. Oczywiście u Mińska dalej się obciążał, ale uznał, że nie ma co i do egzaminów końcowych zrobił sobie wieczną labę, posiadówkę przy piwie ze znajomymi, którymi nagle stała się cała placówka, a wracał tylko się przebrać, czasem coś wciągnąć, bo rzekomo dalej mamy najczystszy towar do zaproponowania.
A ja tylko siedziałem, kręciłem głową i machałem na to wszystko ręką, przeglądając przy okazji kolejne strony podręcznika od jakichś rzeczy z gatunkami i zielarstwem, których ni cholery pojąć nie mogłem, a że w każdym związku przychodzą ciche dni, to na pomoc ze strony Renuli nie miałem co liczyć. Mentalnie spałem na kanapie, gdy ta okupowała całe łoże małżeńskie i wylegiwała się w najlepsze, mrucząc, jak to jej wygodnie nie jest w tym momencie.
I bardzo chciałem jakoś to wszystko pogodzić, ale w pokoju zastałem tylko Przewalską, która odwróciła się z piskiem, lampiąc się na mnie, jak na co najmniej kogoś, kto by jej matkę zaciupał.
— Puka się! — wrzasnęła, może pisnęła, zasłaniając się połami białego materiału i oczywiście, wyciągając szyję, jakby miało jej to pomóc wyglądać jak, chociaż nieco dumny, a nie tylko nieporadny i uroczy łabądek.
— Zapamiętam na przyszłość — parsknąłem śmiechem, zamykając za sobą drzwi i opierając się o nie plecami. — Co tam, Przewi?
Rozglądnąłem się po pokoju, a po chwili kołatki w mojej głowie zaskoczyły.
— Czyżby ktoś szedł na rendez-vous?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz