niedziela, 10 czerwca 2018

Nasza zima zła [7]

Wallie skoczył do Vladdy’ego i wlazł mu pod koce ku jego oburzeniu, ale go nie wypędził. Uśmiechnęłam się lekko, po czym zaczęłam zdejmować kurtkę oraz czapkę, Amigo sam się ześlizgnął z moich ramion i podpełzł do krzesła, żeby zaraz się na nim znaleźć.
— W sumie lubię imbirowe, ale uwielbiam próbować czegoś nowego. — Imbirowe, dobrze wiedzieć. Kucnęłam przy łóżku, żeby wyciągnąć swój ukochany plecak pełen szczęścia, zastanawiając się, jaką mieszankę wziąć. — Jeszcze raz dziękuje, Pelagonijo.
Mrugnęłam zdezorientowana, obracając głowę w stronę Hope’a. Moje usta ułożyły się w ciepły uśmiech.
— Naprawdę nie masz za co. Tylko proszę cię, następnym razem weź kogoś ze sobą, Wawrzynku. Nie chcemy, żebyś zamarzł nam na śmierć — powiedziałam z troską i zanim właściwie pomyślałam, już z moich ust wyleciała nazwa kwiatka. No i masz, Pel, mało ci kwiatów? Toś sobie ochrzciła następną osobę.
Usłyszałam głośne, stłumione parsknięcie śmiechem Vladdy’ego, jednak postanowiłam, że będę się zachowywała, jakbym nic nie zrobiła. Poza tym wawrzynki są ładne. Wygrzebałam z plecaka dwa kubki z królikami i wybrałam herbatę imbirową z malinami, cytryną, goździkami i miodem [niby ten zakaz był, ale wszyscy raczej już go olali, więc sama przestałam pić nektar z kwiatów. I to nie tak, że po prostu jeszcze nie rozkwitły].
Podałam kubek z gorącym naparem chłopakowi.
— Mam nadzieję, że nie masz uczulenia na maliny, cytrynę albo goździki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis