Nader wszystko lubiłem cień. Nawet jeśli ten nie lubił mnie, nie miałem zamiaru mu odpuszczać i podążałem za ciemnymi plamami, byleby tylko nie stanąć w słońcu. Może to i dziwne. Patrząc dodatkowo na moje pochodzenie, powinienem uwielbiać słońce, ciepło i opalanie się. Nic bardziej mylnego. Nienawidziłem wylegiwania się w zabójczych promieniach ognistej gwiazdy, jak ostatnia dziwka z Rosji, co próbuje na opalony kuper kilka euro ugrać. Nie, ja nie z takich. Dlatego, kiedy znalazłem się na drodze prowadzącej do mojego nowego miejsca kaźni i cierpień, a w okolicy nie zauważyłem żadnego chociaż skrawka cienia, musiałem improwizować. Założyłem więc rękawiczki, otworzyłem parasol i w głowie zacząłem przygotowywać oficjalną skargę do ministerstwa spraw wewnętrznych, edukacji, zagranicznych, ambasady, Interpolu i CIA. Bo tak. Jak robić zamęt, to raz i porządnie. Dodatkowo z przytupem.
Po jakimś czasie, byłem już przy wyzywaniu senatora od gburów. A z bardziej namacalnych jednostek, wkroczyłem ostatecznie na teren uczelni. Wydąłem wargi, oceniłem krytycznie otoczenie i wciągnąłem nosem zapach. Przez woń zgnilizny, dochodzącej gdzieś z zachodu, przebijał się zapach krwi. Tyle osób w jednym miejscu. Zamkniętych. Bez możliwości ucieczki. Jęknąłem cicho, wiedząc, że nie będzie mi dane spróbować kogokolwiek bez wyraźnej zgody, inaczej wylecę na zbity pysk. Będę musiał się zadowolić starą, stęchłą krwią ze stołówki lub innego miejsca tego typu.
Zwolniłem nieco, kiedy zobaczyłem w swoim obrębie jakiegoś osobnika, prawdopodobnie płci męskiej. Przypominającego zbyt bardzo Ivo. Akurat kiedy obserwowałem jego szczecinę, nasze spojrzenia skrzyżowały się. No i diabli wzięli całe moje ciche wejście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz