Zignorowałam rozbawiony wzrok Vene, gdy przytuliłam się do swojego łóżka w akademiku z błogim uśmiechem oraz Krzysztofem, który wylegiwał się na moich plecach. Po ogarnianiu Carmen, rodziców oraz brata miałam ochotę po prostu paść na podłogę, zasnąć i nigdy się nie obudzić. Albo wybić do cioci Emm, skoro Evive wyemigrowała do mnie. Jednak nie ufałam nikomu na tyle, żeby zostawić swoich robaczych towarzyszy na okres wakacji samych sobie, kiedy wszyscy zjeżdżali się do domu. A ciocia nie byłaby raczej zadowolona z nalotu owadów... Ale było mi lżej i mogłam się uśmiechać.
Brunetka gdzieś wyszła, prawdopodobnie szukać Bigby’ego albo kogoś z samorządu [nie pamiętałam, jak się nazywała], więc sama się poderwałam, żeby się przejść, a Krzysiek z oburzeniem szczeknął, wzbijając się w powietrze, bo jego materac [czyli ja] postanowił się ruszyć. Wybacz, żuczku, trochę wyprostujesz swoje owłosione nóżki. Albo skrzydełka.
Zaraz się okazało, że z prostowania nóg u Krzyśka nic nie wyszło, ponieważ usadowił się na mojej głowie, robiąc sobie ze mnie darmowy transport. Ni ziewnęłam, ni zachichotałam, po czym ruszyłam na parter akademika. Może uda mi się kogoś złapać? Kto wie.
W oddali zamajaczyły mi znajome czarne włosy dość wysokiego jegomościa, przez co na mojej twarzy zagościł uśmiech i po chwili wahania ruszyłam w jego stronę. Dźgnęłam Damiena w ramię, żeby zwrócić jego uwagę.
— Cześć — powiedziałam, gdy spojrzał w moją stronę i poszerzyłam odrobinę wyszczerz. — Jak minęły wakacje?
Czułam, jak srebrnik patrzy ciekawsko na chłopaka, ale nie robi żadnego ruchu. Chyba chciał wybadać, czy to będzie jego następne nemezis czy jednak będzie napastował jego głowę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz