— Wypraszam sobie bardzo, mam doskonałe geny do prokreacji, każdy bachor powinien być wdzięczny za jego spłodzenie — prychnęła, a ja wybuchnąłem bardzo szczerym i głośnym śmiechem. — Poza tym mariaż widnieje na horyzoncie, wolę poużywać życia, póki jeszcze w tym zakresie mogę. — Odwzajemniłem jej grymas, bo tak, ustawione zamążpójścia raczej brzmiały nieprzyjemnie, niedobrze i w ogóle tak... chłodno. Bardzo chłodno, na tyle, aby zamrażać wszystkich dookoła, wszystkie uczucia i relacje pomiędzy ludźmi. Odpłynąłem na chwilę gdzieś dalej, pozwoliłem wzrokowi błąkać się bez celu, ale po chwili znowu zostałem przywołany do pionu. — Postaraj się, dżentelmenie, jak już zgrywamy pozory, to na całego. Gdzie mnie zaprowadzi nasza randka, o losie? — mruknęła, poprawiając swoje włosy, a ja pokręciłem głową i chwilę później prowadziłem ją już pod ramię, spoglądając kątem oka na te wszystkie twarzyczki za oknami, które zdecydowanie uważnie nas obserwowały. A ja tylko uśmiechałem się szerzej.
— Powodzenia pomiędzy tymi niby krwiożerczymi szczurami, żeby ciebie tylko żaden nie przydusił w pewnym momencie, bo szkoda by było — stwierdziłem. — Wszelakie ustawiane zamążpójścia to strzały w nogę, niby wychodzą, ale nie wyciskają wszystkiego, co się da, ba, wręcz blokują cały potencjał jednostki — prychnąłem, ale po chwili zorientowałem się, że zaczynałem bredzić, więc powróciłem do tej całej wesołości, udawanego szczęścia i rozbawienia. Poklepałem dziewczynę po dłoni. — Och, panienka zdecydowanie będzie mile zaskoczona, w końcu prowadzę ją do najlepszej kawiarni w całym mieście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz