— Wedle życzenia — mruknęła, jakby zadowolona z obrotu spraw, sądząc po tym uśmieszku i odchyleniu się do tyłu. Leniwie, spokojnie, a ja dalej w głowie zastanawiałem się, skąd u panienki wzięła się taka pewność. I nawet nie zauważyłem, gdy pojawiła się obok nas kelnerka. — Wezmę to samo, co ten pan.
Parsknąłem śmiechem, kręcąc głową i zastukałem palcami o stolik.
— Dla mnie będzie kawałek tarty cytrynowej i espresso, poproszę — oświadczyłem, posyłając nawet ładnej kelnerce uśmiech, czym szybko się odwdzięczyła. Wraz z delikatnym rumieńcem.
Podrapałem się po nosie, ponownie parskając cichym śmiechem, gdy już odeszła.
— Przyznam się, ze czekam z niecierpliwością na twoje dalsze... ekscesy. Planujesz zostawić budynek, czy runie w gruzach w akcie późniejszego terroru? — zapytała blondynka, na co przewróciłem oczami.
— Dopóki w budynku jestem ja, nic nie powinno się zadziać, obiecuję — odpowiedziałem wesoło, ponownie starając się przywrócić tę dziwną otoczkę jakże doskonałej atmosfery pomiędzy naszą dwójką. — A później? Raczej nie miałbym żadnych korzyści w wysadzeniu jakiegokolwiek budynku. Zastanowię się, ale wolę raczej działać po cichu i nie brudzić sobie rąk krwią, pyłem, czy innymi takimi, sama rozumiesz — oświadczyłem, wzruszając ramionami.
Bo przecież zastraszanie, "negocjowanie" i prowadzenie wyrównanej dyskusji brzmiało zdecydowanie ciekawiej, a przy tym za to jeszcze raczej nie karano. Prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz