Nie wiedziałam, dlaczego z jednymi rozmowa szła mi łatwo, a z innymi sklecenie jednego zdania wymagała ogromnego wysiłku, nerwowość dezorientowała, a bicie serca dźwięczało w uszach. Wszystko wydawało się jakieś takie niewłaściwe. Chyba muszę nauczyć się zaczynać normalnie rozmawiać, bo jak na razie moje dotychczasowe rozmowy zaczęły się walnięciem książką, obroną pająków, wypytywaniem o Vene i pytaniami o Krzysia.
— A więc bardzo chętnie pomogę — powiedział, po czym westchnął, na co miałam ochotę się schować. — Hej, przecież ciebie nie zjem, rób co chcesz, gestykuluj ile chcesz, naprawdę, to nie przeszkadza — dodał, parskając śmiechem, a ja ośmieliłam się podnieść wzrok i uśmiechnąć się troszeczkę szerzej do chłopaka. Spokojnie, Izel. — A więc, panno Carter, gdzie chciałaby pani rozpocząć swoje poszukiwania? — zapytał, kłaniając się głęboko, a ja powoli żałowałam, że nie miałam czym się zasłonić, bo moja twarz zapewne przypominała buraka, ale mimo wszystko roześmiałam się głośno, ponieważ wyglądało to odrobinę komicznie.
Rozluźniłam się troszeczkę, zastanawiając się nad odpowiedzią na pytanie. Znając życie, była gdzieś wysoko, w miejscu oczywistym, widocznym, ale przeważnie się tam nie patrzyło. Westchnęłam, chcąc sobie przypomnieć, czy przypadkiem jednak nie ominęłam jakiegoś miejsca.
— Trudno powiedzieć, mogła zostać schowana wszędzie — odpowiedziałam w końcu, uśmiechając się smutno. Albo najzwyczajniej wyrzucona. — Możliwe, że na jakimś gzymsie, raczej gdzieś, gdzie nie dosięgnę — mruczałam bardziej do siebie, niżeli do niego i stukałam czubkiem buta o podłogę, starając znaleźć jakiekolwiek możliwe miejsce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz