— Tak, wręcz się topił z gorąca, a jak mi charczał nad uchem — parsknęła, a ja odpowiedziałam tym samym, nieco bardziej nerwowym i opuściłam wzrok, wbijając paznokcie w nadgarstki. — No i błagam, aparaty szparkowe? — zapytała, prychając i pochylając się nad mikroskopem, a ja przewróciłam oczami, bo przecież budowa roślin była podobna, choć często różniła się drobnymi szczegółami, dla niewprawionego oka po prostu niezauważalnymi. — Mi zawsze kojarzyły się z awokado, jak mam być szczera. Albo ze śliwką. Albo czymkolwiek, co ma w sobie pestkę — oświadczyła, a ja odpowiedziałam jej bardzo szczerym śmiechem.
I chyba się cieszyłam, że jednak stwierdziła, aby przyjść i potowarzyszyć mi troszkę, bo siedzenie w szklarni, samotnie płacząc nad swoim losem, niezbyt mi się uśmiechało. Podeszłam do dziewczyny i pochyliłam się obok niej, a kilka niesfornych włosów przysłoniło mi wzrok. Prychnęłam, po czym odgarnęłam je za ucho. Zastukałam kilka razy palcem o stół.
— Niech Yamir nie topi się nam z gorąca, bo kto będzie dbać o równowagę — mruknęłam pod nosem, uśmiechając się na szybkie wspomnienie spokojnych, złotych oczu. — A co chcesz zobaczyć, mogę ci pokazać całkiem dużo, ale jednak budowa roślin jest pośród nich mocno zbliżona. No chyba że jest się ekspertem — zauważyłam, puszczając jej oczko. — Takim jak ja, na przykład — stwierdziłam bardzo skromnie i wybuchnęłam śmiechem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz