Usłyszałam parsknięcie śmiechem, na co przewróciłam oczami, ale się uśmiechnęłam, bo musiałam przyznać, że moje zachowanie było ciut absurdalne. Weszłam do sali i nie mogąc się powstrzymać, najpierw podeszłam do półek, na których stały słoiczki ze skarabeuszami.
— Aż tak nie lubisz Nibyłowskiego? — Dotknęłam palcami szkła, obserwując robaki, które majtały swoimi odnóżami. Uśmiechnęłam się lekko, po czym zaczęłam szukać torby, bo jednak nie powinnam była się rozpraszać. W końcu miałam jeszcze żuka do ogarnięcia, Krzysztof pewnie się kręcił w kółko.
— Gdy tak bardzo uwielbiasz wszelakie owady i robaki, że nazywasz przydzielonego ci skarabeusza Mareczkiem, a potem widzisz reakcje profesora oraz jego zieloną twarz, to doskonale wiesz, że raczej się nie dogadacie w tym temacie — odpowiedziałam, wzruszając ramionami. — Więc może nie nie lubię, wolę go raczej unikać — mruknęłam, zaglądając pod ławkę, przy której zwykle siedziałam. Właściwie sprawdzałam wszystkie ławki, ale beżowej torby jak nie było, tak nie było. Przez chwilę wsłuchiwałam się w stukot kroków swoich i chłopaka, szurania jakichś przedmiotów.
— Na którym właściwie jesteś roku? — spytałam niepewnie. Miałam pewność, że w książce go nie było, a Vene raczej by go nie przeoczyła. Gdy brała się za zbieranie informacji, robiła to dokładnie. Ze swojej klasy go nie kojarzyłam, ze Słońca też nie. Może się przeniósł?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz