Nie wierzyłam, a raczej nie chciałam wierzyć w słowa Kumara, który przyleciał do mnie z irytacją w oczach, przypominając istną, chodzącą bombę, który rozjuszony jak dzikie zwierze postanowił powiedzieć o tym, co się wydarzyło, jak się wydarzyło, z kim się wydarzyło i o poprzednich sytuacjach w pokoju chłopców.
Ja wiedziałam, że Oakley to szmata, kurwa chuj, którego pies jebał, ale zdecydowanie zbyt słabo, ale że aż tak? Całować Przewalską, tak całkowicie z dupy? Robić za jej księciunia z bajki, który przypałętał się do niej na bielusieńkim rumaku, a później najzwyczajniej w świecie powiedział, to, co powiedział? To już przechodzi poziom skurwysyństwa, to przenosi go na zupełnie nowy pułap, zmienia całkowicie znaczenie tego słowa i zdecydowanie nie przestawia go na dobre tory.
I widziałam w tym wszystkim też swoją winę, bo nie zadziałałam zbyt dotkliwie, ba, wręcz tylko pogłaskałam ją po główce, powiedziałam „Nu, nu, Wandzia” i uciekłam gdzieś daleko, gdy powinnam stanowczo postawić ścianę, mur pomiędzy tą dwójką, zanim niebieskowłosy złapał okazję pokiereszować uczucia bogu ducha winnej dziewczyny.
Dlatego właśnie teraz pędziłam na złamanie karku do szklarni, czy co to tam było, gdzie podobno blondynka lubiła się zasiedzieć ostatnimi czasy, a gdy już znalazłam się w środku, jedynie popędziłam do dziewczyny i kurczowo ją przytuliłam, powtarzając tylko pod nosem, jak bardzo ją przepraszam, bo jednak odgrywałam jako tako istotną rolę w tym dramacie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz