piątek, 16 lutego 2018

Zagubiony przewodnik [1]

Siedzenie w szklarni zdecydowanie mnie relaksowało.
Było cicho. Nie było innych ludzi, a jedyne co mnie otaczało to rośliny. Rośliny, które nie mówiły i nie komentowały, nie popełniały błędów i nie raniły (choć tutaj zawsze zgodzić się nie dało), nie ukrywały się i nie chowały za dymem i murami, nie nazywały mnie masochistką czy idiotką. Po prostu były.
I może właśnie dlatego wylądowałam w szklarni, usiadłam gdzieś jej w kącie i wraz z pomocą mikroskopu po prostu gapiłam się na najróżniejsze tkanki, badałam je i kroiłam, doszukując się czegoś nowego, czegoś, co może zmieniłoby świat, a więc i zostawiło jakąś cząsteczkę mnie. Dłonie się trzęsły, praktycznie latały na wszystkie strony, te same dłonie, które jeszcze tydzień temu z chirurgiczną precyzją zszyłyby nadszarpniętą skórkę winogrona. Ale przecież jedna rzecz, ten pieprzony błąd to wszystko zniszczył.
I może właśnie dlatego ze łzami w ozach rzuciłam skalpel ze złością i rozdzierającym krzykiem, rykiem, czy czymkolwiek to było.
Teraz będą nazywać mnie psychopatką.
Usiadłam na krześle, ale spokój nie trwał długo, bo chwilę później usłyszałam głos. Ale ten głos nie był szorstki, nie był chłodny, nie wyśmiewał i nie szydził ze mnie.
— Cześć, nazywam się Izel, przepraszam, że przeszkadzam, ale przyszłam w spra... Ojeju, naprawdę wyglądasz jak promyczek słońca. — Obróciłam się i mimowolnie uśmiechnęłam z łezkami gdzieś malującymi się w kącikach oczu, ale to ważne nie było. Dziewczyna zarumieniła się i zająkała. — Znaczy się... Przyszłam w sprawie Vene — oświadczyła w końcu, spoglądając na mnie szarymi oczkami, a ja mogę przysiąc, że właśnie tych szarych ocząt potrzebowałam w tamtej chwili.
— Tak, oczywiście, o co chodzi i w czym mogę pomóc? — zapytałam, wstając z krzesła, fartuch trzepiąc z niewidzialnego kurzu i odwzajemniając niepewny uśmiech.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis