— Prościej i jaśniej Vene. Jeśli ma się dobry powód, to można się wciąć. — Przewróciłem oczami, bo doskonale wiedziałem, że dziewczyna nie ma tak na imię, tylko miłością nie pała do nadanego jej przydomka z ramienia rodzicielki i wielce opiekuńczych ciotek. Dla mnie i tak będzie tą dziwną laską z GPSem, która któregoś dnia zawitała do Mysterium, narobiła ze stadkiem rodzeństwa rabanu, a następnie wyniosła się w trybie pilnym nie wiadomo dokąd. Jak zwykle zresztą.
— Co do kawy, tak. Na Valorein, tak. A jak zwiejesz i znowu ucichniesz, to jasna cholera, znajdę cię, i ty doskonale o tym wiesz, a potem zginiesz śmiercią powolną, bolesną i tragiczną — dodała, dźgając mnie łokciem w żebra.
— I tak mnie kochasz, Gene. — Uśmiechnąłem się kpiąco, wyraźnie akcentując zdrobnienie. — Poza tym, nadal mam tobie do oddania jedno małe cholerstwo, o ile ta piekielna kukiełka nie zgniotła się w bagażu. Czym ty ją zaklęłaś? Ogień, lód, woda, rozpuszczalnik, nic nie dało rady tego cholerstwa zamknąć choć na moment, gadatliwość i skorość do wkurwiania ma zdecydowanie po właścicielce. — Prychnąłem głośno pod nosem. — Diaskro, bądź łaskaw dać mi odpocząć na parę godzin, wrócimy do naszej rozmówki jutro — jęknąłem w końcu, machając dłonią na pożegnanie w kierunku jasnowłosej, zanim złapałem Vene za rękę i pociągnąłem za sobą w przeciwnym kierunku.
— Musimy jej zwiać, zanim się rozmyśli i mi znowu na głowę spadnie — wyjaśniłem, burcząc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz