Próbowałam zarypać Vene wzrokiem, jednak ta została wchłonięta przez piętrzące się mapy, nakładające się punkty oraz linie, których nikt poza nią nie mógł zobaczyć. Nie wiem, czego ona tak uparcie szukała albo kogo, ale wiedziałam, że wszystko w środku mnie szykowało się do huraganu. Prychnęłam głośno, wychodząc z pokoju i na odchodne głośno trzasnęłam drzwiami, szukając jedynej nadziei i informatorki, jaką była Wanda Przewalska. Nie została mi określona jej relacja z Vene, ale trzymałam się tego, że może jako jej współlokatorka może mi coś powiedzieć. Ewentualnie do Podusi, ale wtedy skończyłabym śmiercią tragiczną, bolesną, nienależącą do najszybszych i ogółem nieprzyjemną.
Los nie obdarzył mnie umiejętnościami nawigacji osoby, którą chcę znaleźć, ale na moje szczęście poszukiwania nie trwały długo [co jak co, ale Vene informacje miała trafne]. Zastałam jasnowłosą w szklarni i natychmiast podeszłam do niej z uśmiechem ni nerwowym, ni przyjaznym.
— Cześć, nazywam się Izel, przepraszam, że przeszkadzam, ale przyszłam w spra... Ojeju, naprawdę wyglądasz jak promyczek słońca. — I właściwie o czym ty bełkoczesz, Izel? Miałam ochotę strzelić sobie w mordę za najpierw mówienie i mówienie, a dopiero potem myślenie. — Znaczy się — zająknęłam się, odchrząknęłam, starając się nie tracić pewności siebie i spokoju, bo stchórzę, schowam się, a nie mogę. Bo taka była moja powinność. — Przyszłam w sprawie Vene — dokończyłam z smutnawym uśmiechem, wlepiając szare ślepia w Wandę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz