Miałem wrażenie, że nasza droga przyjaciółka Vanila oberwała rykoszetem. Trudno było nie zauważyć, piętrzących się sterty animozji na temat związków, które wykraczały poza normalne relacje damsko-męskie. Nasza szkoła w sumie słynęła z problemów najróżniejszych maści, od koloru gumek do włosów, po wydziwianie nad ceną sklepowych dóbr alkoholowych, ale patrząc na Van, zaczynałem rozumieć, że uchował się w tym naszym mikroskopijnym społeczeństwie choć jeden nizołek, który nie przesiąknął całkowicie konsumpcjonizmem. Ave, cokolwiek zresztą. Moje karty grały dzisiaj ze mną w kotka i myszkę, co z jednej strony było zupełnie normalne, a z drugiej wyjątkowo uciążliwe. Może to gorszy humor, może to niewyprasowane właściwie mankiety od marynarki z mundurka, a może to zwyczajnie zbyt głośny śpiew ptaków, który obudził mnie dzisiaj o wiele za wcześnie.
Akurat jak planowałem pospać w spokoju, leżąc w mojej tradycyjnej, zwyczajowej trumnie, jednej z niewielu wampirzych rzeczy, które miały dla mnie znaczenie sentymentalne z mojego krajoświatu.
— Hej — powiedziała nieśmiało dziewczyna, siadając obok mnie. — Co tam? — Przysunąłem w jej stronę kubek z parującą herbata, bo chyba potrzebowała go bardziej ode mnie. Blada skóra, sińce, wory pod oczami, chodzący cień się zrobił, z tego naszego Słoneczka, które zazwyczaj przyświecało naszej paczce.
— Van, wszystko dobrze? — spytałem mrużąc oczy. — Postawić ci karty tarota? Potrzebujesz pomocy z rozwiązaniem problemu? Albo odpędzaniem ich? Miałem gdzieś tu całkiem fajną książkę o nowych technikach używania laleczki vodoo... — zarzuciłem dziewczynę propozycjami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz