Przewrócił oczami i prychnął, fuknął, podnosząc lewą brew.
— Tylko całkiem dobrze? — oburzył się, spoglądając na mnie z góry ze zdenerwowaną miną. Parsknęłam śmiechem, muskając dłonią policzek chłopaka. — Całkiem dobrze? Ja tu się produkuję, pracuję cały rok, wylewam siódme poty wymieszane z krwią, którą dopiero co wyplułem, by usłyszeć, że wyglądam „całkiem dobrze”? Ranisz me uczucia, Wando Anastazjo Przewalska, wbijasz rozgrzany do czerwoności sztylet prosto w moją pikawę! — jęknął, kręcąc głową, a ja zabrałam dłoń, cały czas się śmiejąc.
— No... Może cudownie, niech ci będzie, jak tak bardzo tego chcesz — mruknęłam, mrużąc oczy i uśmiechając się szeroko z zadowoleniem.
Bardzo szeroko, bo złe myśli odeszły gdzieś w dalekie zakątki umysłu, a przynajmniej to ja je tam schowałam. Idealny przykład najprawdziwszego, żółciutkiego Narcyza. A może w tym przypadku niebieskiego, błękitnego tak jak cudowne oczy, które właśnie uważnie obserwowały każdy mój ruch, nawet ten najmniejszy, w tym mrugnięcie czy drgnięcie?
Westchnęłam cicho, utrzymując uśmiech na twarzy i odsuwając się od chłopaka, który ponownie odwzajemniał mój wesoły wyraz twarzy. Cisza. Ale taka przyjemna, której nie chciało się przerywać. Idealna, taka jaka powinna zawsze być.
Było dobrze. A przynajmniej pozostawało nam udawać, że jest dobrze. Bo co innego mieliśmy robić?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz