Westchnął cicho, opuszczając ten nieprzyjazny mur, a ja wyczułam to przewrócenie oczu i typowy nivowy uśmieszek numer pięćset dziewięćdziesiąt trzy, który tak lubiłam oglądać. Podniosłam wzrok niepewnie, tak samo jak jedną z brwi.
— Ale już minęły i już jest dobrze, prawda? — zapytał, a ja pokiwałam głową. Niechętnie. Niepewnie. Bo przecież dobrze nie było. — Będzie dobrze — dodał po chwili, a ja parsknęłam cicho śmiechem. Zawsze się tak mówi, nie zawsze wychodzi. — Tęskniłem, wiesz? — mruknął w końcu, a ja rozpadłam się na tysiące małych kawałeczków, jak to lustro z Królowej Śniegu, takich tyci tyci tyci lub, inne porównanie, rozpłynęłam się jak mleczna czekolada na słońcu, najlepiej taka zapomniana, zostawiona w kieszeni.
I po prostu rzuciłam się na chłopaka, przytulając, wtulając się, pozwalając jakimś cichym łezkom wydostać się zza powiek, bo tyle emocji, tyle tęsknoty i smutku, z którym jakoś tak ciężko ostatnimi czasy sobie radziłam. Moje dłonie zawędrowały w niebieskie, gęste włosy, twarz schowała się pomiędzy szyją a ramieniem i rozpłynęłam się całkowicie. Westchnęłam, zamruczałam i rozkoszowałam się tą krótką chwilą ukochanego spokoju, którego tak bardzo potrzebowałam.
— Ja za tobą też Niv — mruknęłam łamiącym się głosem.
Chyba nawet ciut ciut za bardzo tęskniłam. Troszkę. Może jednak bardzo bardzo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz