Sapnął, fuknął, brakowało jeszcze tylko żeby charknął i najeżył się jak rasowy kociak.
— Wiem o tym, porozmawiam z nią później. Możesz przestać ciągle martwić się o innych i dobrze spędzić ze mną czas? Dam sobie radę, nie musisz mnie niańczyć, Aurel. — Przewróciłem oczami, gdy chłopaczyna się odsunął, ale nie odpowiedziałem, a jedynie obaj wstąpiliśmy do pokoju, jak kiedyś, jak za starych czasów, gdy to w sumie wszystko było jakieś takie normalniejsze i łatwiejsze.
Może dlatego, że pikawa mi nie szalała, spojrzenie nie było zmącone, a uczucia nie buzowały mi w uszach?
Alex (jak ja dawno nie używałem tego imienia) zaczął przegrzebywać torbę w poszukiwaniu swoich legendarnych oranżadek, by w końcu je znaleźć i z radością wcisnąć mi jedną w dłoń.
— Może opowiesz, co działo się u ciebie? Nie unikaj tematu, nie tylko tobie należą się wyjaśnienia, prawda? — Rzucił się na łóżko, na co zareagowałem jedynie uśmiechem, bo mimo roku, to jego ruchy były wręcz identyczne. Dalej w dokładnie ten sam sposób błąkał się po pokoju, dalej w ten sam sposób się chichrał i dalej w ten sam sposób uwalał się na łóżku, jak królewicz i panicz tego świata. Alexander Lee, książę (przynajmniej jak dla mnie) w czystej postaci.
— A co miało się dziać? — Usiadłem obok niego, zakładając nogę na nogę i bawiąc się saszetką. — Nudy jak cholera, słowo zamieniłem tylko z Pelagoniją, martwo było, ale przynajmniej... Wiesz... — Zacisnąłem delikatnie palce na torebce. — Od ojca się wyprowadziłem w końcu. — Wydąłem usta i zaszeleściłem opakowaniem. — Jeszcze raz przepraszam, że was wtedy tak zostawiłem. Staraliście się i w ogóle, a ja tak po prostu sobie wyszedłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz