Jako że to było pierwsze wydarzenie, w którym miałam brać udział, Vene zdeklarowała się, że zgłosi się ze mną w tej "idiotycznej zabawie", a ja miałam zamiar to wykorzystać do tego, żeby ja wykopać z jej pokoju, ładnie ubrać i życzyć miłego czasu z [a przynajmniej taką nadzieję] jakąś sympatyczną osobą. Plan idealny. Teoretycznie. W praktyce wyglądało to tak, że gdy ciągnęłam ją do tablicy, to narzekała mi nad uchem.
— Wyglądam jak jakaś cholerna choinka. Izia, druhu, dlaczego kazałaś mi się stroić, a sama wyglądasz jak pieprzony owad? Iziaaaa. — Zatrzymałam się, przewracając oczami i wzruszając ramionami, ale zaraz uśmiechnęłam się rozbawiona do brunetki, machnąwszy rękami, wprawiając ponczo ze skrzydłami motyla w ruch.
— No co? Motyle kojarzą się z miłością, więc jestem ubrana tematycznie, nie wiem, o czym ty w ogóle bełkoczesz — burknęłam teatralnie obrażonym, wydymając wargi. Vene prychnęła, spoglądając na mnie z góry, a ja westchnęłam, jakby zmęczona i popchnęłam ją w stronę ogłoszeń. — Szukaj imienia i leć do swojego księcia, księżniczki, żaby czy kto tam jest, a ja idę znaleźć... — Szybko przeleciałam wzrokiem listę, odnajdując właściwe imię. — Aureliona Podolskiego. Miłej zabawy!
Umknęłam w tłum, zanim cokolwiek zdążyła mi odpowiedzieć, rozglądając się za w kij wysokim, niebieskim osobnikiem, dla którego miałam misia znajdującego się w moich dłoniach. Nie było to trudne, biorąc pod uwagę, że był najwyższym osobnikiem w całej placówce.
— Przepraszam, Aurelion Podolski? — Pomachałam mu wolną dłonią, posyłając szeroki uśmiech i dygnęłam. — Izel Carter, miło mi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz