Dziewczyna wyglądała na usatysfakcjonowaną moimi słowami i zdecydowanie uspokojoną, jakbym zrzucił ciężar z jej ramion i potężny kamień z delikatnego serduszka. Oboje czuliśmy się o niebo lepiej i nie musieliśmy już taszczyć tak wielkiego świata, bo jedna z części najzwyczajniej się oderwała i upadła, taka była zasada istnienia każdej rzeczy we wszechświecie. Jak kwiatek na polu, ktoś ją sieje, ona rośnie, by koniec końców zwiędnąć i dać pole do popisu dla innych ambicji, mniejszych, lub większych.
— To co? — spytała nagle brunetka, rozglądając się po korytarzu, na którym zostały już tylko szczątki tłumu, a to zagubiona para, a to pojedyncze persony. — Idziemy do miasta jeszcze na jakieś ciastko, czy coś? — dopytała, gdy zauważyła, że prawdopodobnie tam będzie kierować się reszta osób. Widziałem jej zmartwienie i odrobinę niepewności, a i również baczne spojrzenie lustrujące moją Formułę Jeden. Rumieniec znowu rozlał jej się po twarzy, a ta tylko przyciągnęła brodę do szyi, jakby chcąc uchronić się przed moim wzrokiem. Co za nieśmiałe, urocze stworzonko.
— Myślę, że aktualnie w miasteczku są tłumy i wszyscy się tam rzucili, kawiarnia i kwiaciarnia to pierwszy lepszy strzał, który każdy wymierza właściwie już na samym początku. Zaproponowałbym ciasteczko, ale z własnych zasobów i na świeżym powietrzu, a potem, jak się rozrzedzi, skoczyć po jakieś słodkości i wiem, że się rozgaduję i przepraszam, że tak narzucam swoje myśli, ale to propozycje i przepraszam, no ale nie chcę pchać się w tłum wygłodniałych nastolatków i przepraszam, już się zamykam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz